Bądź zero waste poza domem!
Trochę może to dziwne, rozdzielać styl życia zero waste na „w domu” i „poza domem”, bo te dwie sfery łączą się i przeplatają. Zakupy do domu robimy poza domem, w domu szykujemy się do wyjścia „poza dom” i tak dalej.
Jednak o ile w domu nasze zerołejstowe zwyczaje są już w jakimś stopniu „obczajone” i mamy pod ręką wszelkie potrzebne akcesoria (na przykład wodę z kranu, naczynia, serwetki), o tyle poza domem stajemy oko w oko z sytuacjami, które sprawiają, że nasze „bezśmieciowe okulary” zachodzą mgłą zakłopotania i bezradności, a czasem złości (na samych siebie, że o czymś zapomnieliśmy, ale i na innych ludzi, że bezrefleksyjnie śmiecą).
A zatem, jak być zero waste poza domem?
Po pierwsze, nie przynosić śmieci.
Oczywiście, o tym są wszystkie wcześniejsze zadania, ale tutaj konkretnie chodzi o nieprzyjmowanie różnego rodzaju gratisów, gadżetów, ulotek i innych drobiazgów, które nie są nam do życia potrzebne, a jeśli nawet przez krótki czas cieszą oko, serce, czy co tam innego – niechybnie po tymże krótkim czasie trafiają do śmieci.
Nie mówię, że łatwo jest nie przyjmować tych drobiazgów: sama przekonałam się o tym nieraz, kiedy dzieci przy różnych okazjach i imprezach dostają gadżety typu magnes na lodówkę, plakietka do przyczepiania niewiadomo gdzie, naklejki do naklejania niewiadomo gdzie, długopisy, breloczki i tak dalej. Nie wspominając o okazjach, przy których sama jestem obdarowywana ulotkami, broszurkami i próbkami czegośtam.
Czasem odmawiam bez wahania i bez skrupułów, ale są sytuacje, w których trudno jest mi odmówić, bo wiem, że mogę tą odmową kogoś urazić.
Po drugie, nauczyć się nosić ze sobą „niezbędnik harcerski”, który uchroni nas przed jednorazowymi kubeczkami, serwetkami, sztućami i tym podobnym śmieciem.
Zawartość takiego „niezbędnika” to dla przykładu: kubek (bidon, termos, kubek termiczny), łyżko-widelco-nóż (metalowe albo drewniane), scyzoryk, materiałowa serwetka, ściereczka czy ręczniczek i kilka chusteczek do nosa. Opcjonalnie, jeśli ktoś lubi i potrzebuje – metalowa słomka do napojów i drewniane pałeczki do „chińszczyzny”.
Już ponad rok temu planowałam uszyć sobie specjalny pokrowiec-przybornik na powyższe utensylia, ale do tej pory go nie uszyłam. Może po części dlatego, że tak naprawdę nie jest mi potrzebny? Słomek do napojów ani pałeczek ani nawet sztućców nie potrzebuję nosić, a scyzoryk, chusteczki (które w razie potrzeby pełnią funkcję i chusteczek i serwetki) i awaryjne higieniczne wkładki wielorazowe noszę w małej kosmetyczce.
Właściwie przydałoby się uszyć coś osobnego na przybory „jedzeniowe”, czyli łyżkę, widelec i serwetkę, żeby nie nosić ich razem z przyborami higienicznymi (i żeby chusteczki nie musiały być i serwetkami, i chusteczkami). No i obdarować takim zestawem dzieci i męża. A osobno uszyć pokrowiec na materiałowe chusteczki – z przegródką na czyste/zużyte.
Tak… Miało być o zero waste poza domem, a jest o szyciu. Jak to w życiu! (Tak po cichu podpowiadam: uszyty własnoręcznie przybornik to dobry pomysł na prezent – Święta tuż tuż!)
A propos wielorazowych chusteczek higienicznych – nie robiłam o nich osobnego zadania, ale oczywiście zachęcam do korzystania z nich. Są mięciutkie, milutkie i takie wspaniale staroświeckie! Przyznaję – nie czuję się na siłach używać ich przy większych katarach. Kupuję wtedy chusteczki papierowe w pudełkach albo zachęcam rodzinę do używania papieru toaletowego.
Bea Johnson podrzuca w swojej książce „Pokochaj swój dom” pomysł na dwa pudełka „katarowe”: jedno z kawałkami starego t-shirta jako chusteczkami do nosa, a drugie na zużyte „chusteczki”, które wędrują do prania.
Wydaje się to niegłupie, pod warunkiem że dysponujemy starymi t-shirtami (czasem mam wrażenie, że tzw. „stare t-shirty” to coś, co zalega tonami w każdym domu, bo na różnych jutjubach i innych internetach roi się od przepisów na torby, dywaniki, serwetki, pokrowce, maskotki i tym podobne gadżety uszyte, wydziergane czy posplatane ze… „starych t-shirtów”!).
Nie wiem jak u Was, ale u nas więcej jest starych skarpetek czy lnianych ściereczek niż starych t-shirtów… A! Tak, lniane ściereczki podarte na kawałki też mogą funkcjonować w „katarowych pudełkach”!
Po trzecie, nie kupować jedzenia na wynos w jednorazowych opakowaniach,
tylko prosić o zapakowanie go do metalowych pudełek, menażek, trojaków czy czworaków albo do plastikowych, trwałych pojemników. Jeśli jadamy w restauracjach czy stołówkach i zostają nam „niedojadki”, fajnie byłoby nosić przy sobie pojemniki na ich zabranie, ale to już wyższa szkoła logistycznej zerołejstowej jazdy.
Korzystając z okazji, chcę Wam powiedzieć o fajnej akcji Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste – Z Własnym Kubkiem.
Chodzi o stworzenie mody na noszenie własnych kubków (termosów, bidonów) i używanie ich tam, gdzie dotychczas używało się kubków jednorazowych. Czyli w tych wszystkich miejscach z kawą/herbatą/czekoladą na wynos (be!) podawaną w papierowym (be!!!) kubku z plastikową (be!!!!!) przykrywką (jeśli ktoś zapomniał, przypominam, że kawę pijemy powoli z filiżanki, delektując się i kawą, i chwilą spokoju, i widokiem za oknem, i książką, i rozmową z kimś miłym.).
Żniwem akcji będzie też mapa kawiarni i lokali, w których taką kawę/herbatę/czekoladę można kupić do własnego kubka lub termosu. Wciąż nie jest to takie oczywiste – niektóre lokale odmawiają, niesłusznie argumentując odmowę procedurami epidemiologiczno-sanitarnymi. Lokale mogą zgłaszać się same, mogą też być zgłaszane przez zadowolonych klientów.
To jest właśnie w tej akcji świetne: angażuje obie strony – i konsumentów i usługodawców, i wymiana „dobrego przykładu” działa w obie strony.
Wracamy do tego, jak jeszcze być zero waste poza domem:
Po czwarte, prowiant na pobyt „poza domem” pakować nie do jednorazowych foliowych „zrywek”, ani nie do papieru śniadaniowego, tylko do…
No właśnie! Możliwości mamy mnóstwo:
- Do plastikowych pudełek ” śniadaniówek” i innych podobnych.
- Do blaszanych „śniadaniówek”, „ciasteczkówek” i tym podobnych (pokazywałam takie przy okazji zadania #25.)
- Do menażek, trojaków i czworaków, jak w zadaniu #32.
- Do lnianych ściereczek (albo tetrowych pieluszek), zawiniętych w tobołki, ruloniki czy inne zawiniątka (inspiracji możecie poszukać w japońskiej sztuce pakowania w chusty furoshiki, ale polecam stare dobre węzełki: związujemy dwa rogi po przekątnej, a potem koleje dwa i mamy pakuneczek).
- Do woreczków z materiału, takich jak te do zakupów produktów sypkich.
- Do papierowych torebek po mące, cukrze, pieczywie, herbacie na wagę, do pudełek po lodach i innych opakowań „z odzysku”. Uważajcie tylko, proszę, bo te opakowania „z odzysku” mają dziwną tendencję do szybkiego rozmnażania się i zapełniania każdego zakamarka szuflad i szafek kuchennych! W domu umiarkowanych zerośmieciowców, takich jak my, raz na jakiś czas trzeba niestety wyrzucić nadmiarową ilość pudełek po lodach, woreczków po mące czy herbacie na wagę. Cóż… do zera w „zero waste” jeszcze nam daleko.
- Do słoików! Sałatki, zupy, jogurty, musli – to wszystko możemy transportować w słoikach. Słoik zawijamy w ściereczkę albo wrzucamy w grubą skarpetę (bardzo lubię w skarpetę wrzucać też bidony albo termosy, bo nie brzęczą i nie stukają wtedy w plecaku).
Po piąte, przychodzą mi do głowy różne „pozadomowe” atrakcje, takie jak:
- Wizyty u fryzjera (prosimy o nieużywanie szamponów i odżywek z plastikowych butli? zabieramy włosy na kompost?),
- kosmetyczki (zabieramy ze sobą swój szlafrok i klapki? prosimy o nieużywanie jednorazowych wacików?),
- lekarza (hmmm… tutaj nawet nie odważę się wymienić rzeczy, z których musielibyśmy zrezygnować, chcąc być ZERO waste)…
Jednym słowem, pozostanie wiernym zasadom zero waste (i to zarówno w domu, jak i poza nim) wymaga dużej dozy odwagi, samozaparcia, ale i (przede wszystkim) – zdrowego rozsądku!
Może o czymś zapomniałam? Może macie jakieś swoje spostrzeżenia, pomysły i patenty na bycie zero waste poza domem?