Dziś w ramach Odśmiecowni chwalę się Wam dwoma nowymi nabytkami.
Pierwszy z nich to zestaw do kompostowania Bokashi (dwa wiadra z sitkiem do odsączania „herbatki”, czyli nawozu płynnego oraz kranikiem do ściągania go), drugi – woreczki na zakupy. Woreczki zawdzięczam mojej niezastąpionej Mamie, która je uszyła i przysłała mi pocztą. Dziękuję Mamuś!
Jeśli nie wiecie, co to jest bokashi, poczytajcie sobie na stronie emgreen.pl (jest tam też sklepik, w którym kupiłam zestaw do kompostowania).
O woreczkach mogę napisać tyle, że sprzedawcy na ich widok wzdychają. Z zadrością i zachwytem, tak mniemam.
Pa!
Aktualizacja z 7 września 2017 roku.
Wiaderka bokashi służyły nam pięknie, ale pod pewnego czasu już z nich nie korzystamy. Okazały się dla nas zbyt kłopotliwe.
- Szybko się zapełniały (pięcioosobowa rodzina jednak trochę tych odpadków organicznych produkuje), a wolno przetwarzały na kiszonkę.
- Przy ich otwieraniu wydobywał się bardzo intensywny zapach, co prawda nie bardzo nieprzyjemny, ale też niezbyt miły. Kiedy wiaderka stały latem na balkonie, nie było problemu, ale w zimie musieliśmy je trzymać w domu. No i cóż. Niezbyt nam się podobało, kiedy w domu wciąż rozchodził się zapach à la dobrze przekiszona kapusta. Nie mówiąc o gościach, którzy pytali „Co u was tak dziwnie pachnie?”.
- I znów, gdy latem wiaderka stały na balkonie, nie zabierały miejsca w domu. A zimą… nie było ich gdzie wcisnąć. Trochę pomieszkały w naszej sypialni (!), aż w końcu znów wylądowały na balkonie, mimo zimna. Bo wiaderka z kiszonką w sypialni to nie jest zbyt romantyczne, a naprawdę w pozostałych pomieszczeniach nie było na nie miejsca.
- Osobną kwestią (i problemem) jest to, że trzeba te wiaderka opróżniać. Najlepiej zakopywać zawartość pod grządkami w ogródku, a w najgorszym razie – wysypywać do kompostownika. Biorąc pod uwagę fakt, że nasze zapełniały się miesiąc, raz w miesiącu miałabym robić kurs z wiaderkiem do kogoś, kto ma ogródek/kompostownik. A w Warszawie wcale nie ma tak wielu chętnych na cudzy kompost. Chociaż… są otwarte kompostowniki, ale co tu kryć – wożenie tego ustrojstwa po mieście jest dla mnie zbyt kłopotliwe.
Nie wiem czy ci sprzedawcy to sprzedający na targowisku, czy może kasjer/-ka w markecie. Jeżeli wersja druga, to na pewno nie z zazdrości i zachwytu a irytacji i jeśli nie pracowałaś na kasie to nie wiesz dlaczego. Otóż, po pierwsze i najważniejsze woreczek nie jest przezroczysty, więc każdy taki woreczek trzeba otworzyć/zamknąć. Wydaje się, że to sekundy, które niewiele zmieniają, i tak jest pod kilkoma warunkami. 1) Woreczków, czyli warzyw, owoców itd. nie jest dużo. 2) Nie ma dużej kolejki do kasy, bo wierzcie mi ludzie potrafią zwrócić kasjerce uwagę, że marnuje ich czas, kiedy bierze łyka wody czekając na przejście płatności kartą, bo jak by nie piła to terminal by szybciej pracował. 3) Klient z woreczkami trafia się jeden na… po prostu rzadko. Pamiętajcie, że te sekundy się sumują, a kasjerki rozliczane są ze średniej ilości obsłużonych klientów. Za mało obsłużonych klientów = żegnaj premio, a czasem żegnaj praco. A teraz powiem w kontrze do całej mojej wypowiedzi, że pomysł z woreczkami mi się… podoba:-) Tylko, albo uszyłabym je z takiej siatki z jakiej szyje się woreczki do prania bielizny, albo przynajmniej zrobiła z niej „okienka” w materiałowych.
Kelsie! Dziękuję za ten ciekawy komentarz! Rzeczywiście, to co piszesz to coś, czego zwykły klient nie bierze zupełnie pod uwagę. Ja też nie brałam – przyznaję. A przecież w marketach liczy się szybkość obsługi, ilość klientów itd. To smutne i dla klientów i dla pracowników… Bo przecież szybko nie zawsze znaczy miło. Inaczej jednak robi się zakupy na targu, gdzie sprzedawca jest często właścicielem sklepiku i zależy mu na budowaniu relacji z klientem, a nie tylko na szybkości (choć też nie jest to wcale takie oczywiste). Dlatego raczej staram się ograniczać robienie zakupów w supermarketach – są zbyt wielkie, bezduszne, i co najgorsze – nie szanują ani klientów ani pracowników. Pracowałam kiedyś co prawda nie na kasie, ale w dziale obsługi stoiska z książkami w jednym z francuskich supermarketów. To było straszne doświadczenie… chamstwo, chamstwo i jeszcze raz chamstwo – tak mogę określić atmosferę pracy. Jeszcze raz dziękuję że zwróciłaś uwagę na punkt wdzenia kasjerów. Pozdrawiam serdecznie!
Masz rację, że co innego na targu a co innego w markecie. Na targu najpierw się pokazuje co, a dopiero potem pakuje. Zdarzało mi się, że kupując np. jabłka w większej ilości (np.2-3kg) od razu podawałam swoją reklamówkę albo materiałową torbę i sprzedawca owoce wrzucał od razu do torby. Poza tym markety też się uczą i chcą być „eko” bo taka jest teraz moda. Np. w Biedronce pieczywo „świeże” (czytaj z głębokiego mrożenia) można zapakować do papierowych torebek z foliowym okienkiem, nie jest ona co prawda 100% eko ale już coś. Później można w nią zapakować kanapki do szkoły, albo wykorzystać przy zakupie w tej samej Biedronce jakiś niedużych owoców czy warzyw.
Zdarza mi się kupować to „świeże” pieczywo w Biedronce i rzeczywiście torebki potem wykorzystuję wielokrotnie. W ogóle preferuję piekarnie które pakują w papierowe torebki bo często zapominam mojej szmacianej.