Idealny system selektywnej zbiórki odpadów to nie science fiction! To System EKO AB.

Nasze wyzwanie Rok Bez Marnotrawstwa powoli (szczerze mówiąc – bardzo powoli…) dobiega końca. Dzisiaj zadanie ważne, bardzo ważne. Brzmi ono: Oddawaj do recyklingu!

 

Usiądź wygodnie, zamknij oczy i wyobraź sobie, że… idziesz wynieść śmieci. Zbliżasz się do altany śmietnikowej i nagle – nie wierzysz własnym oczom! Zamiast obskurnego śmietnika, kontenerów z wysypującymi się, brudnymi odpadkami w porozrywanych foliowych workach widzisz niewielki, schludny, murowany budynek. Na nim napis: „Ekodomek. Odbiór i segregacja odpadów – System EKO AB”.

– A cóż to takiego? – zastanawiasz się i wchodzisz do środka. Wita Cię miła Pani w służbowym kombinezonie i rękawicach. Stoisz jak słup soli, a ona wyjmuje Ci z rąk worek z odpadkami kuchennymi, rozwiązuje go i wysypuje jego zawartość do pojemnika stojącego w chłodni.

Następnie zabiera od Ciebie worek z tak zwanymi „suchymi segregowanymi”, rozwiązuje go i wyjmuje wszystko po kolei, rozdzielając do odpowiednich pojemników: osobno plastik, osobno makulatura („Może chce Pani zniszczyć te dokumenty w niszczarce?”), osobno metale, osobno szkło, osobno elektrośmieci… Do każdej z tych kategorii surowców ma do wyboru po kilka pojemników, do podziału na podkategorie.

Oczy wychodzą Ci z orbit. W ekodomku jest ciepło, czysto, ładnie. Nie czujesz żadnych mdlących zapachów. – Fajna podróż w czasie – myślisz. – Pewnie przeniosło mnie do jakiegoś XXII wieku?

Ha! Nigdzie Cię nie przeniosło. No… może do Nakła nad Notecią. Do miasta, w którym system EKO AB funkcjonuje z powodzeniem już od kilku lat.

Dlaczego o tym piszę?

Dlatego, że zastanawiając się nad tym, jak „ugryźć” zadanie #50 w cyklu Rok Bez Marnotrawstwa, wpadłam na pomysł, żeby przeprowadzić wywiad z kimś, kto zna się na recyklingu lepiej ode mnie.

Bo nawet jeśli dzielnie stosujemy się do zasad 5R, to od czasu do czasu (albo nawet częściej…) coś tam do naszego kosza na śmieci musimy wyrzucić. Stop! Nie wyrzucić! Oddać do recyklingu!

Oczywiście, jeśli żyjemy w świecie idealnym, w którym na każdym osiedlu stoi ekodomek.

Bo szczęśliwy traf sprawił, że osobą, z którą przeprowadziłam wywiad na temat recyklingu jest Pan Andrzej Bartoszkiewicz, inżynier ekonomiki rolnictwa i wynalazca z Nowej Soli. Pan Andrzej Bartoszkiewicz jest twórcą Systemu EKO AB.

Oto wywiad rzeka. Czas lektury – około 15 minut. Wygodny fotel i dobra kawa mogą się przydać. Będzie ciekawie!

***

K. O.: Bardzo mnie zainteresował i zaintrygował stworzony przez Pana System EKO AB. Z tego co zrozumiałam, polega on na tym, że w punktach odbioru śmieci, w tak zwanych ekodomkach pracują ludzie, którzy dosegregowują przynoszone przez mieszkańców odpadki?

A. B.: Tak. Idea jest taka, że mieszkaniec powinien podzielić swoje odpady na trzy frakcje: kuchnia, łazienka i pozostałe. To najprostszy podział odpadów komunalnych. Każda frakcja w oddzielnym worku. Zanosi się je do pawilonu, gdzie pracownik to dosegreguje.

Czasem w którymś momencie życia rodziny może nie być frakcji łazienkowej, sanitarnej. Ale zawsze powinny być minimum dwie frakcje – kuchenna, czyli resztki jedzenia i komunalna. I nie powinno się tego nazywać mokre czy suche. Bo to nie jest żaden podział. Nie wyjaśnia, jak należy segregować.

Aktualnie działające systemy odbioru odpadów sprawiają, że śmieci kojarzą się z brudem, odorem. A mnie zależało na tym, by pokazać, że można to zrobić inaczej. Mój system jest czysty, bezzapachowy.

K. O.: Czy można porównać pracowników Pana systemu do, potocznie mówiąc, „dziadków śmietnikowych”, którzy szukają w śmietnikach surowców wtórnych?

A. B.: Człowiek powinien pracować godnie, a nie grzebać w śmietnikach. Praca w ekodomku (tak nazywa się punkty odbioru odpadów, pawilony w Systemie EKO AB) jest legalną, normalną, czystą pracą.

Biedy nie leczy się biedą. Oczywiście, każdy ma inny styl życia, każdy jest kowalem swojego losu, ale ja uważam, że śmietniki potęgują biedę. Sprawiają, że jest więcej bezdomnych czy biedaków, którzy mówią: pójdę, będę zbierał butelki, puszki, jakoś sobie poradzę. A tak naprawdę to do niczego dobrego nie prowadzi.

K. O.: Znam osobiście jednego pana, który trudni się zbieraniem złomu i innych surowców. Kiedyś chciałam dać mu litrowy słoik sreberek od czekolady, ale powiedział, że tego na skup złomu nie przyjmą.

A. B.: W Europie jest problem z topieniem cienkiego aluminium. Ono powinno być bardzo mocno ściśnięte w kostkę. W przeciwnym razie jego przetwarzanie nie jest ekonomiczne, ani dobre dla środowiska.

Ale nikt się w to ściskanie w kostkę nie bawi, bo nie ma tego surowca dużo. A nie ma go dużo, bo nie prowadzi się jego zbiórki… Gdybyśmy mieli odpowiednią ilość odzyskanego surowca, to z pewnością taka technologia byłaby stosowana.

K. O.: Miałam taki etap w życiu, że zbierałam osobno makulaturę, osobno plastiki i folie, osobno puszki. Niestety plastików nie można oddać na skup… To zbieranie jest kłopotliwe. Czy warto się tak męczyć „dla środowiska”?

A. B.: Człowiek powinien poprawiać swój komfort życia, a nie pogarszać. Nie gromadzić odpadów w domu. Mój system ten problem rozwiązuje. Wszystkie odpadki na bieżąco się wynosi do ekodomku i ma się pewność, że wszystkie surowce wtórne trafią do recyklingu.

Zarzuca się mojemu systemowi, że ponieważ ekodomków siłą rzeczy jest mniej niż zwykłych altanek śmietnikowych, to trzeba do nich daleko (ok 200 m) chodzić. Dotyczy to tak naprawdę skrajnych przypadków, przy bardzo dużym rozproszeniu.

Ale dlaczego by nie chodzić? Wszyscy się zgodzimy, że i my, dorośli i nasze dzieci mamy dziś za mało ruchu. Więc ruszajmy się z korzyścią dla zdrowia i środowiska.

K. O.: A co w sytuacji kiedy nie mamy na osiedlu Systemu EKO AB? Warto zbierać tę makulaturę?
Przecież firma, która odbiera śmieci z mojego osiedla (a mamy obowiązek segregacji na „mokre” i „suche”, więc makulaturę łatwo wyodrębnić) teoretycznie może tę makulaturę pozyskać i oddać do recyklingu. Czy tak robi? Czy wręcz przeciwnie – wszystko jak leci trafia na wysypisko?

A. B.: Różnie się to odbywa w różnych miastach. W wielu miastach jest segregacja – jeżdżą dwu albo trzy komorowe samochody. Makulaturę da się zbierać w osobnych workach albo razem z tworzywami sztucznymi, można więc to zabrać i rozsegregować.

Tylko że… jest to nieopłacalne ekonomicznie i ekologicznie. Bo zazwyczaj mieszkańcy segregują to źle. Jest to za bardzo wymieszane, często brudne.

A w ekodomku pracownik dzieli od razu tę makulaturę na trzy – cztery frakcje handlowe i wywozi się ją w większych ilościach. Nie wrzuconą byle jak do worka, a posegregowaną: gazety poukładane jedne na drugie, książki osobno i tak dalej.

K. O.: Tak jak robią to na skupie makulatury?

A. B.: Tak. Na skupie to dodatkowo prasują, belują.

K. O.: Tektury biorą osobno, gazety osobno.

A. B.: Tak, to ma już sens ekonomiczny. Wie Pani, spotkałem kiedyś na konferencji ekologicznej pewnego Norwega, podobno wielkiego miłośnika ekologii. Opowiadał, jak po remoncie domu zostało mu trochę lakieru do drewna i on tę puszkę z resztką lakieru odwiózł do specjalnego punktu selektywnej zbiórki odpadów. 56 km.

Na co ja wstałem i powiedziałem, że jest on zwykłym bandytą ekologicznym. Bo przecież te 56 km to strata i czasu, i paliwa, a do tego emisja spalin. Więc jakby nie patrzeć – bilans środowiskowy jest ujemny.

K. O.: Nawiązując do bilansu środowiskowego. Co Pan sądzi o popularnych teraz wśród zwolenników życia zero waste szczoteczkach bambusowych albo oleju kokosowym?
Jedno i drugie pochodzi z zagranicy. A właściwie… tę plastikową szczoteczkę do zębów możemy oddać do recyklingu, prawda?

A. B.: Plastikowa szczoteczka do zębów nie pójdzie do recyklingu, bo jest dwuskładnikowa. Ale tak naprawdę nawet nie znamy jej składu.

Szczoteczka do zębów jest o tyle dobra do recyklingu, że jest wykonana z surowca pierwotnego, czyli takiego, który nie był poddawany recyklingowi, bo jest to rzecz sanitarna. Jednak trzeba by wiedzieć, z czego wykonane jest włosie. Być może z polipropylenu? A rączka? Z polipropylenu czy z polietylenu? Czy to włosie przeszkadza w recyklingu czy nie?

Nie dyskutuje się na te, tak ważne tematy. Szkoda, że w zalewie telewizyjnej tandety nie ma edukacyjnego programu telewizyjnego, w którym odpowiadano by na podobne pytania.

A może szczoteczka jest z tworzywa wieloskładnikowego? Przecież jej rączka musi być odpowiednio wytrzymała. Co to jest za tworzywo? Czy warto je odciąć, wyłamać, czy trzeba wyrzucić do spalenia razem z włosiem? A właściwie dlaczego szczoteczki są „nierozbieralne”?

K. O.: A główki – niewymienialne? Faktycznie, zazwyczaj nie zastanawiamy się nad takimi drobiazgami.

A. B.: My mówimy drobiazg, a w skali świata – miliony sztuk. Do tego jeszcze stomatolog mówi, że im krócej szczoteczka używana i częściej wymieniana to tym lepiej!

K. O.: I jeszcze mówi, że powinna być taka czy inna, specjalna, plastikowa, a nie drewniana.

A. B.: Z drewnianą jest pewien kłopot, bo drewno chłonie zanieczyszczenia i trudniej jest utrzymać taką szczoteczkę w czystości, zwłaszcza na wyjazdach.

K. O.: Porozmawiajmy o szkle. Żeby unikać plastiku, często kupuję produkty w słoikach i butelkach.
Zastanawiam się jednak, czy to na pewno ma dobry wpływ na środowisko – bo takie zakupy są dużo cięższe, więc potrzeba więcej energii, żeby to przetransportować, a więc – spalamy więcej paliwa, robimy emisję spalin.

A. B.: Trzeba by to policzyć. Wciąż nie mamy odpowiedzi na wiele pytań. Na przykład niektórzy mówią, że jak otwiera się wodę w butelce plastikowej to powinno się ją opróżnić jak najszybciej, bo trzymanie tej wody w plastiku jest szkodliwe dla zdrowia, dla płodności.

Jeśli chodzi o szkło, takich wątpliwości nigdy nie było. Zatem skoro w grę wchodzi zdrowie, to ja wybieram szkło. Zdrowia nie kupimy.

K. O.: Czyli jednak szkło.

A. B.: Na tym etapie wiedzy jaką mamy, tak. Problem w tym, że sprzedaje się nam „wiedzę” marketingową, a powinno – prawdziwą. Ale wiedzy, informacji prawdziwej producenci nie chcą nam dać, bo… chcą sprzedawać. Gdyby mówili nam prawdę, zbankrutowaliby.

K. O.: Zastanawia mnie też, co jest lepsze do recyklingu: papier czy plastik? Bo wśród zwolenników zero waste przeważa tendencja, żeby używać papieru i tektury, a plastiku unikać.
Ale przecież papier wymaga zużycia drewna, wody, więc jego produkcja też nie jest obojętna dla środowiska. Z kolei plastik jest tani w produkcji, i też można go przetwarzać. Co więc jest bardziej ekologiczne?

A. B.: No cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Bo jeżeli produkuję, sprzedaję jedzenie, na przykład rybę, to odpowiadam nie za opakowanie, tylko za rybę, która jest w środku.

Zrobię więc wszystko, żeby ta ryba była jak najdłużej świeża, zdatna do spożycia. Będę ją pakował w tworzywo sztuczne, najlepiej sześciowarstwowe, bo jedna warstwa nie przepuszcza światła, druga czegoś tam… A pod względem recyklingu to tworzywo nadawać się będzie tylko do spalenia.

K. O.: Aha, czyli niedobrze.

A. B.: Niedobrze. Kwestii, o które Pani pyta, nikt nie analizuje. A na tym polega rola państwa i jego niezależnych instytucji, żeby takie rzeczy badać, regulować. Państwo powinno powiedzieć: „Kowalski, sprzedajesz dziennie milion kostek twarogu w folii. Ale weź, zrób kieszonkę na etykietę, bo ta folia z papierową etykietą zatopioną w folii nie nadaje się do recyklingu.” Niestety, takiego dialogu nie ma.

Tworząc System EKO AB, myślałem, że stworzę system, który się rozwinie i pójdzie swoją drogą. Natomiast ja będę mógł rozpocząć trudną dyskusję z trudnym partnerem, jakim jest przemysł.

Bo trzymając się przykładu twarogu i jego opakowania: jeżeli producent kupił za 10 czy 20 milionów pakowaczkę, to jaki ma interes w tym, żeby zmienić sposób pakowania na bardziej ekologiczny? Zwłaszcza że ten ser w folii świetnie mu się sprzedaje!

Dlaczego nie istnieje prawo, które by to regulowało? Inspektorat środowiska chodziłby po tych zakładach i sprawdzał. Pytał: „Ile już lat pracuje ta maszyna? Aha. To następnej takiej nie kupujcie, następna powinna być taka i taka. A teraz możecie dalej pracować na tej, ale od każdej kostki sera zostanie naliczony podatek ekologiczny 20 groszy.”

K. O.: Wydaje mi się więc, że powinnam wybierać twaróg w papierku? Chociaż… ten papier po twarogu i tak chyba nie nadaje się do recyklingu, prawda?

A. B.: To jest papier specjalistyczny, a la pergamin, i on nie nadaje się do recyklingu. Co więcej – on się nawet trudno kompostuje, bo jest nasycony różnymi substancjami, więc naprawdę w tej folii byłoby całkiem dobrze, ale znów nie mamy pewności, jaki ona ma wpływ na ten twaróg i na nasze zdrowie…

K. O.: A gdybyśmy my, konsumenci, zaczęli masowo wybierać twaróg zapakowany w papier, albo kupować drewniane szczoteczki do zębów, to czy producenci nie musieliby się dostosować?

A. B.: I tak, i nie. Ktoś mówi: „Kupiłem ciasteczka i one były zapakowane w folię aluminiową, a potem ułożone w plastikowym korytku, i to wszystko jeszcze zapakowane w kartonik.”

Rozumiem. Często rozmawiam o tym z producentami i ze specjalistami od pakowania. Ich odpowiedź brzmi tak: „Proszę, masz tu pięć ciasteczek w folii aluminiowej. Weź je do domu i opowiedz nam, jak je zjadłeś.” Więc zabrałem kiedyś te ciasteczka do domu. I co? Pokruszyły mi się w torbie. Nie miały już wartości handlowej.

Zgodzę się zatem, że plastikowa rynienka jest potrzebna do ułożenia tych ciastek. Ale po co w takim razie jeszcze kartonik? Otóż okazuje się, że rynienka jest za mało sztywna i nie chroni dostatecznie. Dlatego jest kartonik.

K. O.: Do tego dochodzi pewnie kwestia wizualna, bo kartonik jest kolorowy. A przy tym całe opakowanie wygląda na większe.

A. B.: Bogato wygląda. Jasne. Ale gdybyśmy technologom narzucili jakiś reżim, to mogliby „zbiednić” opakowania. Można by wiele zmienić w tych kwestiach, tylko że nie jesteśmy jeszcze na tym etapie. O tym się nie dyskutuje. Każdy robi swoje.

Czy Pani wie, ile zużywa się dzisiaj opakowań po środkach ochrony roślin? Tysiące ton! To są często kanistry plastikowe po pięć – dziesięć litrów. Przecież one mogłyby wrócić do obiegu, można by nalewać do nich ponownie podobne substancje. A co robią rolnicy? Palą to cichaczem.

(Opakowania te należy oddawać do specjalnych punktów – informacje na ten temat są pod tym linkiem)

K. O.: Ech, to palenie w piecach byle czym…

A. B.: Nie! Oni palą to na polach, na podwórkach, różnie bywa.

K. O.: Może te środki powinny być sprzedawane za kaucją na opakowanie?

A. B.: W przypadku niektórych opakowań być może tak. Tyle, że kij ma dwa końce: jakby było za kaucją, byłoby droższe. Więc ziemniaki, pszenica też robią się droższe.
Moim zdaniem należy dążyć do tego, aby wszystko było jak najtańsze. Dlatego wymyśliłem System EKO AB.

Po co robić jakieś skupomaty? Po co wydziwiać? Pracownik w ekodomku z chęcią przechwyci butelkę po piwie, żeby ją oddać do skupu za kogoś, komu się nie chce tego robić.

Zamówiona przez Ministerstwo Środowiska analiza w sprawie wdrożenia skupomatów w Polsce potwierdza, że to koszt około 20 mld złotych, a zbierzemy tylko opakowania po napojach, czyli ok. 10%.

K. O.: Poza tym ekodomek jest pod domem, na pewno bliżej niż skup czy sklep…

A. B.: Natomiast na wsiach jeden taki ekodomek mógłby być blisko sklepu albo kościoła. I tam rolnicy mogliby oddawać opakowania po środkach chemicznych. Trzeba tym ludziom uświadomić, że te opakowania są trujące! Powiedzieć im: „Nie trujcie swoich dzieci, nie trujcie środowiska!”

K. O.: Dla mnie to jest niebywałe, że też oni sobie z tego nie zdają sprawy!

A. B.: Wie Pani, to jest inaczej. Jak się człowiek przyzwyczai, to i w piekle mu dobrze. To jest na tej zasadzie. Na wsiach ludzie często mówią tak: Dziadek palił i żył sto lat, tato palił i żył ileś tam lat, to co ja będę inaczej robił? Też będę palił, nie będę się bawił i gdzieś tam wywoził.

K. O.: Dziadek chyba nie palił, bo wtedy jeszcze tych nawozów nie było…

A. B.: Jeśli chodzi o młode pokolenie, to ich dziadkowie już zaczynali nawozić. Może pradziadowie jeszcze nie.

Co do opakowań. Każde opakowanie, każdy sposób podejścia trzeba by w zrównoważony sposób rozpatrzyć. Co jest naprawdę lepsze? Co zrobić, żeby było bezpieczne i nadal miało wartości handlową?

Na przykład w alkomatach, których używa policja, wymienia się ustnik. Alkomat jest ciągle ten sam. Wiele rzeczy można by w ten sposób przystosować do wielokrotnego użytku.

K.O.: Właśnie o to chodzi w ruchu zero waste, żeby jak najwięcej rzeczy jednorazowych zamienić na wielorazowe. Unika się używania drobnych jednorazówek typu słomki do napojów czy patyczki do uszu. Jednorazowe chusteczki higieniczne zamienia na tkaninowe. Ale czy nie jest to przesada? Dziwactwo?

A. B.: Można do tego podejść dwojako. Z jednej strony, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Należałoby robić to na dużą skalę, tworzyć masowe kampanie informacyjne, w których mówiono by na przykład, że ucha nie należy myć patyczkiem. Wie pani, 10, 20 czy 1000 osób nie uzdrowi świata. Z drugiej strony, niektóre sprawy są dyskusyjne, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi nasze zdrowie.

Inna sprawa: zwalczamy foliówki, reklamówki. Od nowego roku opłaty. Tu też kij ma dwa końce. Oczywiście, zużycie reklamówek nieco zmaleje. Budżet Państwa trochę się wzbogaci.

A ja bym sobie życzył jednego. Żeby przy okazji dyskusji o reklamówkach pokusić się o to, żeby producenci i sprzedawcy umówili się: „Słuchajcie, produkujmy reklamówki, które wytrzymają 20 kg, 9 kg, 5 kg i jednorazówki, tak zwane „zrywki”. Ale wszystkie produkujmy z jednego tworzywa, żeby nie trzeba się było zastanawiać, jakie to tworzywo. Żeby można je było do jednego wora spakować i oddać do recyklingu.”

Teraz każda sieć, każdy sklep ma inne reklamówki. Szeleszczące, ciągnące się, kolorowe… A które tworzywo ma największą wartość? Bezbarwne! Wystarczyłoby umieścić na nich maleńkie logo sklepu, wielkości pięć na pięć centymetrów.

Sklep czy sieć, która wprowadziłaby coś takiego, pokazałaby światu: „O! Popatrzcie! Jesteśmy mądrzy. Dbamy o środowisko.”

Podobnie było przecież kiedyś z ładowarkami do telefonów komórkowych. Zajęło to wiele lat, aż w końcu je ujednolicono. Dlaczego nie zrobić tego z reklamówkami?

Należałoby sprawdzić, która z tych kilkudziesięciu rodzajów reklamówek ma najlepsze parametry wytrzymałościowe. Umówić się, że wszyscy produkują właśnie taką, z takiego samego tworzywa. Nie wolno z innego i koniec.

Z recyklingiem są dwa główne problemy. Pierwszy – nie zbieramy jak należy: masowo. Drugi – nie dyskutujemy, nie ujednolicamy, nie ułatwiamy sobie życia.

K. O.: To są chyba te czarne strony wolnego rynku?

A. B.: Nie! To są czarne strony naszej głupoty! Nikt by nie stracił. Wszyscy pokazaliby, że są myślący.

K. O.: Że dbają o środowisko. A propos reklamówek: czy wszyscy nie mogliby przestawić się na torby wielorazowe, z materiału?

A. B.: Obawiam się, że ze względów higienicznych to nie jest takie dobre. Nie wszyscy dbają o czystość i te wielorazowe torby też nie zawsze są czyste.

K. O.: Ale gdyby takie czyste, nowe torby wisiały przy kasach i były do kupienia za naprawdę niską cenę, typu 5 zł?

A. B.: Wiele sklepów takie rozwiązania już ma. Ale i te wielorazowe torby powinny być łatwe do recyklingu, bo w pewnym momencie się porwą, zniszczą. Powinny być jednolite, łatwe do przerobu, i nieważne czy ze sklepu A czy B, powinny być jednakowe. A teraz znów mamy od sasa do lasa: ta bawełniana, ta lniana, ta z włókna bananowego…

K. O.: …tamta ze sztucznego…

A. B.: …i nie wiadomo, czy ona jest ekologiczna, nie wiemy, gdzie została wykonana i tak dalej. Z niczym nie należy przesadzać. Może okazać się bowiem, że ziemię, którą powinniśmy wykorzystywać na produkcję jedzenia i paszy, przeznaczymy na produkcję przemysłową.

Więc wszystko powinno być zrównoważone, przemyślane, ale jak najbardziej jednolite.

Gdy pracowałem w szkole, zarzucano mi: „Ty to byś ubrał wszystkich w mundurki i chodziliby jednakowo, jak w Chinach”. I co? W elitarnych szkołach w Anglii chodzą w mundurkach do dziś i są najlepiej wykształceni.

K. O.: A tacy Japończycy są świetni w recyklingu, 80% odzyskują.

A. B.: 516 frakcji mają…

K. O.: Aż tyle?! Czy oni mają takie rozwiązania, jak Pan proponuje?

A. B.: Oni mają gorzej, bo w małych miastach jest tylko jeden albo dwa punkty odbioru odpadów do recyklingu. W dodatku myją i suszą zabrudzone opakowania.

K. O.: A jednak! Nieekonomicznie, prawda?

A. B.: Właśnie. Myślę, że to mycie i suszenie to już jest trochę przesada. Mój system daje większy komfort. W Polsce mamy małe kuchnie, małe mieszkania. Zresztą Japończycy też mają małe mieszkania… ale jakoś sobie dają radę.

Jednak uważam, że lepiej jest wynosić jak najszybciej z domu to, co niepotrzebne. Chyba, że gromadzi się coś po to, żeby przekazać dalej, tak jak to niektórzy robią z ubraniami czy butami dziecięcymi.

K. O.: A propos butów. Czy można je oddawać do recyklingu? Ubrania idą na szmaty, czyściwo, a buty?

A. B.: But jest trudną sprawą. Trzeba założyć, że te 15% trzeba spalić. Ale to zależy, jaki jest ten but. Gdyby trafił do ekodomku, a miał przykładowo jakąś klamerkę, to ta klamerka poszłaby na złom. Sam but ma pewną wartość energetyczną.

W Polsce 80 % ludzi nosi buty tanie, liche. Z tworzywa sztucznego. Gdyby taki but został rozdrobniony, to nadawałby na paliwo alternatywne do cementowni.

Cement i tak musimy produkować. Skoro cementownie potrzebują 2,5 mln ton paliwa, to dajmy im to dobre, z wysegregowanych resztówek. Zwłaszcza, że po spaleniu w cementowni nie zostaje popiół. Natomiast 100 ton spalone w spalarni daje 30 ton popiołu!

K. O.: Oni w tej cementowni sami sobie mogą, te, dajmy na to – buty – spalać?

A. B.: Tak. Mogliby, ale lepiej, gdyby te buty najpierw trafiły do rozdrabniarki. Zrobiono by z nich granulat o średnicy 20-50 groszówek.

Bo paliwo musi być suche i mieć odpowiednią kaloryczność. I aby te warunki utrzymać, trzeba je robić z takich dobrze wysegregowanych resztówek. Bez szkła, metalu, czyli nawet tych przytoczonych wcześniej klamerek, które są wyciągnięte na złom. Szkło albo złom nie dadzą temperatury podczas spalania, wręcz przeciwnie. One pobiorą energię.

K. O.: Ostatnio popularne są wielorazowe pieluszki i podpaski, które wymagają sporego zużycia wody do prania. Czy myśli Pan, że bilans środowiskowy jest mimo to na plus?

A. B.: To trochę tak jak butelkami do piwa. Jedni mówią, że trzeba produkować butelki jednorazowe z cienkiego szkła, kapslowane. Inni – że lepiej produkować grubsze, wielorazowe, które krążą 40-50 razy.

W Polsce nikt nad tym nie dyskutuje, nie bada, co jest bardziej korzystne dla środowiska. A butelki jeśli już w ogóle krążą, to maksymalnie 12 razy. Ja uważam, że opłaca się je myć.

Chociaż niektórzy mówią, że transport, że to, że tamto… Niektórzy wyliczyli, że mycie się nie opłaca. Ale brak nam wiarygodnych analiz.

K. O.: A może komuś zależy na tym, żeby w wyliczeniach wyszło, że mycie się nie opłaca? Przecież producenci nowych butelek chcą zarobić.

A. B.: Właśnie. Jak Pani pójdzie do jakiegoś profesora i da mu 20 albo 120 tysięcy za badanie czy opinię, to on może Pani jakąkolwiek opinię wydać, bo on jest profesorem. Może się podpisać.

Ale za chwilę pójdzie do niego Pani siostra i powie, że potrzebuje całkowicie innej opinii. Profesor napisze opinię różną o 180 stopni i też weźmie te 20 czy 120 tysięcy. Ale on za te opinie nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Może powiedzieć, że tu były takie badania i taka oto dostępna literatura, a tam były inne i już.

Co do mycia tych butelek. Nie mówię, że to jest łatwo policzyć, ale myślę że przy dzisiejszej technologii jest to do zrobienia. Uważam, że te rzeczy powinny być liczone.

W praktyce jest tak, że gdy ktoś ma kupioną linię do mycia butelek, to musi wymyć miliard czy pięć miliardów butelek, by mu się ta linia spłaciła. Będzie więc zawsze mówił, że mycie jest ekologiczne i fajne.

(Ciekawy artykuł o milionach leżących na śmietniku znajdziecie tutaj, a dyskusję na temat „Zwrotna czy nie zwrotna, oto jest pytanie” – tutaj.)

Z drugiej strony, jest jeszcze kwestia oczyszczania ścieków. Wiadomo, że praca oczyszczalni też kosztuje, że myje się te butelki żrącymi środkami. Myje się w nocy, w dzień, w południe, 24 godziny na dobę, bo te browary pracują 24 godziny na dobę. Więc… skąd wiadomo, czy nocą te browary nie puszczą ścieków do rzeki? Żeby w ogóle nie korzystać z oczyszczalni?

Uważam, że w przedsiębiorstwach zużywających dużo wody powinien być na stałe obecny państwowy pracownik wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, który pilnowałby, by zużyta woda była oczyszczana.

Podobnie na składowiskach odpadów. Oprócz etatowego, państwowego pracownika, powinna być techniczna opłata wjazdowa, dajmy na to, 30-50 zł za każdy samochód.

Taki pracownik pobierałby z każdego samochodu próbki, by stwierdzić, czy są to odpady komunalne, czy niebezpieczne, czy jeszcze inne. Sprawdzałby dokumenty przewozowe – skąd to przyjechało, dlaczego przyjechało. Robiłby sobie zdjęcie na tle tablic rejestracyjnych każdego sprawdzanego samochodu do celów dokumentacyjnych.

Ponadto wszystkie wjazdy i wyjazdy byłyby rejestrowane zaplombowanymi kamerami, a nagrania z kamer raz na jakiś czas archiwizowane w inspektoracie ochrony środowiska. Dlaczego w Europie, w Polsce się tego nie robi? Ostatnio czytałem, że złapano u nas cztery tiry z Anglii.

K. O.: Ze śmieciami?

A. B.: Tak. Ale dlaczego my je musimy odsyłać?! Spalmy te śmieci w Bydgoszczy czy w Białymstoku. Przecież jak odsyłamy te tiry, to każdy z nich spala jeszcze po 1000 litrów paliwa. Emisja spalin wzrasta o 100%.

Takie prawo nie ma sensu. Uważam, że prawo powinno być inne. Powinno się rekwirować te pojazdy. Oddawać na na licytację. A w przypadku recydywy cała flota powinna iść pod młotek. Jeżeli samochód jest narzędziem przestępstwa, to powinno się go konfiskować.

Tyle lat, tyle tych tirów do nas wjeżdża i wyjeżdża. To belgijskie, to inne. Gdyby, jak mówię, postawić na każdym składowisku odpadów takiego państwowego pracownika, to budżet państwa nie musiałby nawet na niego płacić. Bo skoro dużo tych tirów wjeżdża, i każdy płaciłby opłatę wjazdową, to po te 30-50 zł uzbierała by się pensja z nawiązką.

Skoro w fabrykach, rozlewniach alkoholu przez 24h na dobę może być pracownik urzędu kontroli skarbowej (akcyza), to dlaczego na składowiskach odpadów nie mógłby być non stop obecny pracownik inspektoratu ochrony środowiska? Im się opłaca, a tutaj – nie?

K. O.: W jednym z filmów, które Pan mi podesłał (oto link do filmu) padły słowa: „Najlepiej zbierać odpady tak zwane zmieszane, bo to się bardziej opłaca.” Rozumiem, że mowa o firmach, które odbierają śmieci. Jak to możliwe?

A. B.: Już odpowiadam. Pani płaci za odbiór odpadów przykładowo 10 zł od osoby. Więc jak się od Pani weźmie te 10 zł to najlepiej co? Wziąć 10 zł i nic nie robić.

K. O.: Wyrzucić na wysypisko?

A. B.: Tak. Ale żeby wyrzucić na składowisko, trzeba uiścić opłatę marszałkowską zwaną opłatą środowiskową. Tak, że… najbardziej opłaca się wywieźć te śmieci do lasu.

K. O.: A jak odbierają tak zwane posegregowane suche, to muszą z nimi coś zrobić?

A. B.: Ha! Wie pani… niektórzy opowiadają, że segregacja to zysk, że śmieci to zysk.

K. O.: Oczywiście, bo skoro posegregowane, to można z nich pozyskać surowce, które można sprzedać. Prawda?

A. B.: Może. Ale u nas ta segregacja wynosi w sumie maksymalnie 10%. Na poziomie firm odbierających odpady sprzedaż surowców wynosi ok. 15%. Sprzedaż jest nieduża, bo towar jest bardzo różny – czysty, brudny… ponadto segregują maszyny, więc jest to posegregowane źle.

K. O.: Ludzki czynnik jest lepszy? Tak jak w Systemie EKO AB?

A. B.: Oczywiście że łatwiej jest tę segregację zrobić ręcznie, szczególnie bezpośrednio przy odbiorze od mieszkańców. Natomiast tam gdzie leci to na taśmie, a leci szybko – czujniki elektroniczne wszystkiego nie wyłapią, a ludzie nie wszystko wyciągną. Odpady są zmieszane, brudne. Więc… najlepiej jest to zakopać, żeby nikt nie znalazł.

K. O.: Wydaje mi się to nieprawdopodobne.

A. B.: Dlaczego? Jedna z warszawskich firm wysypywała śmieci w starej żwirowni. Reporterzy programu „Czarno na białym” to pokazywali. (Oto link do reportażu)

K. O.: Aha, no to pięknie.

A. B.: Warszawa ma faktyczny poziom recyklingu na poziomie 4%. Wie Pani, to jest jakby prawie nic.

K. O.: Planowałam kiedyś umówić się do firmy zajmującej się odbiorem i przetwarzaniem odpadów, zrobić sobie i dzieciom lekcję. Poprosić, żeby pokazali, co robią ze śmieciami, jak je segregują.
Ale zaczynam wątpić, czy to, co bym zobaczyła, to byłaby cała prawda. Czy w ogóle zgodziliby się na zwiedzanie?

A. B.: Ostatnio byłem w pewnym niedużym mieście, gdzie zbudowano zakład za 150 milionów. Zakład, który praktycznie nie segreguje odpadów, no może w granicach 3%.

I co ja mam ich pytać? Po co pytać, jak wszystko widać? A okazuje się, że mają w tym mieście drugi, stary zakład, gdzie wszystko jest robione ręcznie i teraz do tego zakładu zwożą worki wstępnie posegregowanych odpadów (z domków jednorodzinnych), żeby ręcznie wysegregować surowce.

K. O.: Czyli w tym nowym zakładzie segregacja jest maszynowa?

A. B.: Tak. Niby są maszyny, niby są czujniki, ale odzyskują tylko 3%. A w Polsce, według wiceministra środowiska, poziom recyklingu wynosi 26%.

K. O.: Wiceminister mija się z prawdą?

A. B.: Tak mówią sprawozdania.

K. O.: A jak jest naprawdę?

A. B.: Jak jest naprawdę? 15%, może 16% procent. Bo gdyby faktycznie było 26%, to biorąc pod uwagę, że Polska ma 12 milinów ton śmieci, to 1/4 z tego czyli ok 3 miliony ton musiałyby być poddawane recyklingowi.

A gdzie się to podziewa? Huty przyjmują tyle złomu? Papiernie makulatury? Czy one tyle rocznie przyjmują?

K. O.: A nie przyjmują?

A. B.: Oni przyjmują przecież też odpady przemysłowe, jakieś ścinki papieru, stłuczki szklane. Więc zakładam, że odpadów komunalnych jest w tym wszystkim nie więcej niż 5%.

K. O.: Dawniej wykładało się kosze na śmieci gazetami. A teraz są worki foliowe. Zastanawiam się, co dzieje się z wyrzuconymi do nich resztkami jedzenia? Idą na wysypisko? Rozłożą się tam?

A. B.: Dlatego właśnie wymyśliłem System EKO AB. Gdy mieszkamy w bloku, te odpadki organiczne wynosimy często, zanim zaczną gnić. Więc pracownik ekodomku wysypuje te odpadki z worka do kontenerów po 230 l. Przechowywane są one czasowo w chłodni, dlatego nie ma odorów.

Później mogą one zasilić biogazownie lub kompostownie, zaś worek nadaje do recyklingu, choć to oczywiście zależy od materiału. Istnieją takie urządzenia jak turbo-myjki – taką folię można więc umyć, żeby poddać recyklingowi.

Problem polega na tym, żeby tę opłacalną ilość folii w miarę tanio uzbierać. Dlatego wszystkim tłumaczę, że nie trzeba robić skupomatów, nie trzeba „strumienia śmieciowego” rozwadniać na kilka innych strumieni.

Niech ma on taką wartość, żeby pracownicy ekodomków zarobili na siebie. Bo jak taki człowiek… owszem, on ma wypłatę, ale jeżeli do tego nazbiera miesięcznie 500 szklanych butelek zwrotnych, to już jest spory zastrzyk dodatkowej gotówki.

A muszę Pani powiedzieć, że taki ekodomek lekko zbiera 500 butelek, lekko. Od 500 do 1000 butelek może uzbierać.

Widzi Pani, mówi się, że w 2020 roku poziom recyklingu w Polsce ma wynosić 50%. A ja już teraz pokazuję, że wszystko, co nadaje się do recyklingu, możemy odzyskać. Koniec, kropka.

K. O.: Dlaczego więc tego systemu nie ma w innych miastach?

A. B.: Dlatego, że na przykład Warszawa chce wybudować spalarnię za miliard sto czy dwieście. A przy realizacji takiego dużego projektu zawsze ktoś może sobie przy okazji zarobić. A jak wybudują moje ekodomki, to co na tym zarobią?

Jeśli chodzi o segregację, to trzeba sobie powiedzieć, że startujemy z niskiego pułapu. Bo jeśli ktoś wysegreguje 5% odpadów i podniesie poziom segregacji o 50% to… osiąga 7,5%. Czyli nadal słabo. Ale może pochwalić się, że zrobił postęp o 50%!

A GUS rok po roku podaje, że segregacja rośnie o 0,7%… Jeśli więc nawet mamy to deklarowane przez wiceministra środowiska 26% i ten wzrost 0,7% rocznie są prawdą, to potrzebujemy 30 lat do tego, żeby osiągnąć wymagane 50%!

Od lipca 2013 roku w Nakle nad Notecią działa uproszczony System EKO AB. Uproszczony, ponieważ w ich pawilonach nie ma chłodni na odpady bio, ale wcześniej czy później chłodnie zostaną zamontowane i będą zbierać odpady kuchenne.

K. O.: Trzeba koniecznie namówić kolejne miasta na wprowadzenie Systemu EKO AB!

A. B.: System EKO AB to system sieciowy, w wysokim standardzie, daje miejsca pracy. Dla małego miasteczka to byłoby 40 nowych miejsc pracy.

Ci, którym brakuje kilku lat do emerytury, mogliby sobie dopracować. Dorobić te 1500 – 2000 złotych w komfortowych warunkach. A praca w ekodomku jest całkiem przyjemna. Mamy tam ogrzewanie, klimatyzację, wentylację i chłodnię na odpadki organiczne.

Tylko że… burmistrz powie: „Ale po co mi to? Mnie tam nikt nie kontroluje, czy robię recykling czy nie. A że jakieś ekodomki postawię czy że 30 ludzi będzie miało pracę? Że środowisko będzie się chroniło? Kogo to obchodzi?”

K. O.: Choćby na Mazurach są niewielkie miasta należące do sieci Citta Slow, są sanatoria, uzdrowiska, rozwija się turystyka. Dla takich miast ważne są kwestie wizerunkowe.

A. B.: Gdyby takie miasteczko wdrożyło System EKO AB, wypromowałoby się na całą Polskę i Europę. Zgodnie z wytycznymi UE, pokazałoby, że tworzy zielone miejsca pracy, że podnosi poziom recyklingu.

W pierwszym ekodomku, który zbudowałem w Bytomiu Odrzańskim, pracowałem 3 lata, więc znam to od podszewki. Jestem gotów pojechać do takiego miasteczka i przedstawić „mapę drogową”, poinstruować, co trzeba krok po kroku zrobić.

A trzeba napisać projekt, dostać pieniądze z Unii. To się nie robi z dnia na dzień, więc żeby ruszyć, dajmy na to, za półtora roku, należałoby już zaczynać.

Zaletą systemu EKO AB jest to, że nie rośnie stawka (opłat od mieszkańców), a co więcej – można myśleć o obniżeniu stawki. Kiedy można myśleć o obniżeniu stawki? Kiedy sprytnie załatwi się bioodpady. Wagowo w śmieciach jest 25% resztek jedzenia. Sprytnie można to załatwić za pomocą technologii EM (bokashi).

Kiedyś byłem na konferencji na temat zagospodarowania bioodpadów w Poznaniu. Na Akademii Rolniczej (dzisiaj Uniwersytet Przyrodniczy) odwiedziłem tysiąchektarowe gospodarstwo doświadczalne.

Oni kiedyś tam, dawno temu, lat 30 albo i więcej, sprowadzili profesora z Japonii. Stworzyli mu bardzo dobre warunki, serwowali dobrą polską kuchnię i tak dalej, po prostu w życzliwy, ludzki sposób go przyjęli. I ten Japończyk odkrył bakterie, które pomagają w kompostowaniu.

Okazało się, że wystarczy zbudować pryzmę odpadów, której nie trzeba przerzucać, bo to się w sposób beztlenowy rozkłada. Zagospodarowanie jednej tony tej biomasy kosztuje ich 12 złotych. Wówczas było to nawet taniej.

Pytam się więc na tej konferencji: „Skoro ta biomasa się tak fajnie kompostuje, może trochę wolniej niż w kompostowniach przemysłowych, ale nie śmierdzi i nie trzeba przerzucać, i niedrogo… no więc ile miast czy gmin do Was przyjechało, żeby się tej technologii nauczyć?”

A oni na to: „Nie, proszę Pana, żadna gmina u nas nie była.”

Dlaczego? „Bo gmin nie interesuje, żeby zrobić coś, co kosztuje 12 zł za tonę! Gmina musi zbudować kompostownię za 25 mln, bo z tego dostanie 10% czyli dwa i pół miliona do podziału. O, takie rzeczy! A nie jakieś systemy, takie jak Pan, albo jak my tutaj proponujemy. Co to to nie! To ma być drogo!”

Czyli od czasu „Misia” Barei nic się nie zmieniło!

K. O.: A „Miś” musi być…

A. B.: …duży i drogi. A potem co się z „Misiem” zrobi? Spisze na straty! Nic się tu nie zmieniło.

K. O.: Jak więc przekonać włodarzy naszych osiedli i miast do wprowadzenia Systemu EKO AB?

A. B.: Trzeba im powiedzieć tak: Świat mówi o gospodarce zero odpadowej, o gospodarce o obiegu zamkniętym. Ale tylko mówi. A wy to zróbcie. Pokażcie, że można mieć nie 30%, 50% poziomu recyklingu, tylko wszystko, co jest możliwe.

W odpadach istotny jest efekt skali. Dlatego mój system jest systemem sieciowym. Jak Pani wyrzuci jedną butelkę od piwa, i ja ją wezmę, to po wielkiej znajomości sprzedam ją za 50 gr, ale czy stanę się od tego bogaty? Nie. Ale jak wszystkie butelki podniosę, o, to już jest skala! Już mogę wypłacić pensję tym ludziom w ekodomkach.

Dlaczego „w śmieciach” ludzie nie mogą zarabiać 3000 albo i więcej? Dlaczego nie? Niech zarobią! Jeśli pani zapłaci 10 czy 12 zł za „śmieci”, to jest Pani obojętne, na co to pójdzie – czy ten pracownik zarobi 1200 czy 2800. Niechaj zarobi 2800. Będzie zadowolonym, solidnym pracownikiem.

K. O.: Myślę, że jakieś turystyczne, znane miasteczko, które wdrożyłoby z powodzeniem System EKO AB, byłoby wzorem dla innych.

A. B.: Jakby jedna duża spółdzielnia mieszkaniowa w Warszawie wdrożyła mój system, to on poszedłby na całą Polskę. Ale musiałaby być to spółdzielnia 30-40 tysięcy ludzi. Musiałaby objąć sklepy, szkoły, kościoły, wszystko co jest na terenie spółdzielni. Pokazać to przed światem i… potoczyłoby się jak kula śniegowa.

Może bym dzięki temu jako wynalazca na tę przysłowiową koszulę zarobił…?

K. O.: Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że tak jest. Że wymyślił Pan coś tak genialnego w swej prostocie, i nic Pan z tego nie ma.

A. B.: Ależ w tych materiałach, które Pani podesłałem jest napisane: „Ten system ma dwie wady: jest tani we wdrożeniu i bardzo transparentny.” I koniec. To są wady. Taki mamy kraj.

Proszę Pani, jeżeli Warszawa nie wydałaby miliarda stu na nową spalarnię, a tę małą spalarnię, którą ma, wykorzystałaby na resztówki i wprowadziłaby mój system za sto milionów, nie trzeba by było palić odpadów. Byłoby mniej do spalenia, a to, co by było, byłoby lepszej jakości. Można by więc było uzyskać więcej ciepła, prądu. Ale chodzi o to, żeby wydać ten miliard sto.

K. O.: Tego „Misia” zrobić.

A. B.: Wie Pani, jest w Warszawie człowiek, któremu bardzo zależy, żeby na terenie Warszawy choć w jednej czy dwóch spółdzielniach wdrożyć mój system, ale dopiero wtedy, kiedy będzie prezydent z PIS. Ale ja nie wiem czy mu się to uda, bo to jest starszy człowiek.

K. O.: Wróćmy jeszcze na chwilę do recyklingu. Taki drobiazg: opakowanie do jogurtu typu butelka plastikowa oklejona folią. Nie nadaje się to do recyklingu. Dlaczego?

A. B.: Takie napoje produkują firmy Tymbark i Bakoma. Ta folia jest z PCV, które jest bardzo trudne do recyklingu. Zadzwoniłem kiedyś do Tymbarka i rozmawiałem z technologiem od tych opakowań. On powiedział, że te z PCV jest o pół grosza tańsze (nawet nie ma takiej monety!) i na tym PCV lepiej się maluje, farba jest bardziej wyrazista. Oczywiście byłoby najlepiej gdyby robili tę folię z polietylenu. I tutaj przydałyby się jakieś regulacje prawne.

K. O.: Dużo jest w tych kwestiach do zrobienia, naprawienia.

A. B.: Poczytałem pani bloga, pisze pani, że jest pani zafascynowana zero waste. A ja bym powiedział, że normalnością. I ja taką normalność stworzyłem, tworząc System EKO AB.

Trzeba by zadać sobie pytanie, dlaczego fascynujemy się normalnością, a przeklinamy nienormalność. A gdzie jest w tym środek?

My się dzisiaj fascynujemy dobrym jedzeniem, że co prawda 50 zł za kilogram, ale bez chemii. Czyli fascynujemy się tym, co kiedyś było normalne. Kiedyś ludzie jeździli bryczkami, wdychali świeże powietrze. A dziś? Jeździmy zapuszkowani w samochodach za grube pieniądze i zatruwamy środowisko. Jesteśmy przez to szczęśliwsi? Zdrowsi?

To przykre, ale skoro fascynujemy się normalnością, to oznacza, że coś jest w naszym świecie nie tak.

Najlepiej byłoby znaleźć jakiegoś burmistrza, który poszedłby w kierunku normalności i pozbierał te śmieci, zaadaptował mój system.

K. O.: Byłoby doskonale. Dziękuję Panu bardzo za rozmowę.

A. B.: Dziękuję!

***

Kiedy przygotowywałam pytania do wywiadu i nie wiedziałam jeszcze, z kim przyjdzie mi rozmawiać, wymyśliłam takie oto pytanie: „Puśćmy wodze fantazji. Jaki byłby ideał systemu recyklingowego? Czy gdzieś na świecie taki istnieje?” Cóż. Nie wiedziałam wtedy o Systemie EKO AB.

Co o tym sądzicie? Podoba się Wam System EKO AB? Chcielibyście mieć taki u siebie? A może zadziałacie i namówicie swoich włodarzy do zrobienia kroku w XXII wiek?

[custom_icon name=”linecon-icon-bulb”]

Na koniec podaję jeszcze kilka bardzo interesujących linków dla tych z Was, którzy chcą dowiedzieć się więcej na temat Systemu EKO AB:

WikipediaTeraz Środowisko, Białostocki Kurier Poranny (Film z 2009 roku! Co zrobiono do tej pory? – Wybudowano spalarnię!), Ulica Ekologiczna, Odpady Blog

system eko ab - ideał recyklingu

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *