Jak być zero waste na żaglach?

Ciężko, oj ciężko było mi się zabrać za ten artykuł.

Bo z jednej strony chciałam napisać, jak być zero waste na żaglach (i czy w ogóle się da), a z drugiej strony, w wyzwaniu Rok Bez Marnotrawstwa obiecałam Wam konkretne porady, zadania do zrobienia.

Do tego po powrocie z tych naszych żagli dopadł mnie szydełkowy bakcyl, który posłużył za tak zwaną czynność zastępczą, na zasadzie nie mogę nic robić bo muszę skończyć tę robótkę. Strasznie mi się spodobały szydełkowe bawełniane zmywaczki i zapragnęłam zrobić ich całą masę, żeby obdzielić nimi pół świata.

No, ale miał to być artykuł o tym, jak być zero waste na żaglach, a nie o szydełkowaniu.

I wiecie co? Krakowskim targiem postanowiłam, że będzie to artykuł o żaglach i zerołejście, ale jednocześnie zaproponuję w nim dwa – trzy konkretne zadania z cyklu Rok Bez Marnotrawstwa. Zadania związane z luźnymi wyjazdami wakacyjnymi – nie tylko z żaglami, ale też biwakami, wędrówkami, namiotami…

Zacznijmy od żagli. Od żeglowania. I tego, czy da się je pogodzić z byciem zero waste.

Właściwie to miałabym ochotę napisać artykuł o tym, jak Werka została żeglarzem, bo to historia ciekawa i niebywała, zważywszy na to, że Werka przy niewielkim przechyle jeszcze do niedawna piszczała i krzyczała, że chcą ją utopić i że się boi i chce do domu. Więc być może, kiedyś… będzie i o tym, ale dziś – o zerołejście, koniec kropka.

Z żeglowaniem i zerołejstem jest rzecz dziwna. Z jednej strony, żeglarze to naród miłujący naturę i przyrodę, a z drugiej – nie widać za bardzo, żeby się ochroną tej przyrody przejmowali.

Na palcach jednej ręki policzyć mogę porty, w których możliwa jest choćby częściowa segregacja śmieci, czyli plastik i szkło. W większości portów takiej segregacji nie ma w ogóle. Kiedy zagadnęłam bosmana przystani Zielona Zatoka w Bogaczewie, dlaczego nie mają segregacji śmieci, odpowiedział: – A myśli Pani, że ludzie by segregowali? Wyrzucaliby wszystko jak leci, a potem my byśmy musieli sami to segregować. Taniej nam wychodzi zapłacić za wywóz odpadów zmieszanych, niż za etat „segregowacza”.

No i tu leży problem. W lenistwie. W tym, że „ludziom” się nie chce. Bo na łódce mało miejsca i nie ma gdzie tego rozdzielać na osobne worki. A ja Wam powiem tak:

Nie potrzebujecie osobnych worków. Sekret tkwi nie w rodzaju odpadów, a w ich ilości.

W pierwszym tygodniu rejsu, kiedy byliśmy tylko w trzy osoby (później dołączyły do nas dzieci), jako kosza na śmieci używaliśmy pudełka po lodach. I naszymi śmieciami były głównie odpadki organiczne. Oprócz tego, ponieważ chleb kupowaliśmy krojony, w foliowych torebkach – używaliśmy ich później też jako worków na śmieci. Tak, tak – kupowaliśmy chleb w folii, o zerołejstowa zgrozo… – Tak jest łatwiej – mówił Mąż, a ja uznałam, że nie będę się kłócić, bo torebki możemy wykorzystać na śmieci.

Więc gdybyśmy mieli segregację, moglibyśmy zrobić tak: pudełko po lodach przeznaczyć na organiczne, jedną torebkę po chlebie – na drobne plastiki, drugą torebkę po chlebie – na puszki, a trzecią – na szkło. Mogę sobie też wyobrazić, że jeśli oddzielimy odpadki organiczne, wszystkie pozostałe (szkło, plastik, puszki i papier) możemy wrzucać do jednego, może większego niż torebki po chlebie worka na śmieci i już przy koszach w porcie je rozsegregowywać, bo nie będą bardzo zabrudzone. To się wszystko da zrobić, trzeba tylko chcieć.

Myślę też sobie, że i portom się nie chce. Nie tylko „ludziom”, czyli żeglarzom. Po prostu wszystkim jest łatwiej tak, jak jest. Port się tłumaczy że ludzie nie segregują, ludzie, że port nie ma segregacji… A ktoś przecież musi zacząć! No ludzie!

A skoro już jesteśmy przy śmieciach i odpadach. Mój Mąż, chociaż na żaglach woli kupować chleb w folii, to jednak stanął na wysokości zadania i zakupił dwa fajne, zerołejstowe gadżety.

Po pierwsze – biodegradowalne worki na śmieci z kukurydzy. Po drugie – kompostowalne talerze z otrębów. Co do worków, to oczywiście świetnie sprawdzą się nie tylko na żaglach. Talerze też. Zamiast jednorazówek plastikowych czy tekturowych. Na wszelkie pikniki, ogniska, biwaki… Co prawda na wyposażeniu żaglówki są szklane naczynia, ale im mniej zmywania na wakacjach, tym lepiej. Talerze z otrębów naprawdę sprawdziły się świetnie. Do tego stopnia, że gdy nasze dzieci zgłodniały, a nie było jak ugotować obiadu (bo my z Mężem zajęci byliśmy walką z żywiołem i rzucało łódką na wszystkie strony), to przekąszały sobie talerzami. Serio.

Biedne dzieci. Niestety, nie kupiliśmy im żadnych zapychaczy. Dzięki temu nie wyprodukowaliśmy za dużo odpadów. Dzięki temu dzieci zjadły te odpady, które wyprodukowaliśmy. Te talerze.

Nie no. Żartuję. Zjadali nowe, świeże talerze. Ale stare, po skończonym posiłku, też były obskubywane. Trochę otrębów na deser jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda?

Tak szczerze mówiąc, to wyjazd na żagle sam w sobie nie powinien wiele zmieniać, jeśli chodzi o styl życia zero waste.

Co oznacza, że możemy zachować wszelkie zwyczaje, jakie praktykujemy w domu. Szczególne pole do popisu mamy w temacie mycia się i prania. Zdecydowanie nie powinniśmy robić tego za często, będąc na łonie natury, czyli na żaglach. Pamijając już aspekty praktyczne (pięć minut prysznica za dziesięc złotych albo zimna woda w jeziorze) i ekologiczne (nie należy zanieczyszczać wód śródlądowych mydłem, szamponem ani proszkiem do prania) – nie po to człowiek wyrwał się z miasta, żeby się myć, prawda? Wakacje to wakacje!

Na moich pierwszych rejsach miałam wrażenie, że pływanie żaglówką to skazywanie się na rezygnację z zerołejstowych przyzwyczajeń.

Bo wszystko trzeba kupić zapakowane, bo nie ma wyboru sklepów, bo lodówka nie działa… Ale tak naprawdę jedyne, co musimy robić wbrew naszemu utartemu zwyczajowi, to kupować wodę w butelkach. Moim zdaniem na żaglówce innego wyboru nie ma. To znaczy wybór jest – można nabierać do swoich bidonów kranówkę w portach. I prawdopodobnie to całkiem niezła opcja, ale po pierwsze – dla tych, którzy codziennie „się portują”, a nie nocują na dziko, a po drugie – jednak tej wody pije się na jachcie dużo. Bałabym się przetrzymywać kranówkę w większych baniakach przez dłuższy czas. Kranówka OK, ale pita prosto, albo prawie prosto z kranu.

Jeśli chodzi o zakupy spożywcze, to…

Polecam makaron Barilla w tekturowych pudełkach, do tego sosy pesto w słoikach. Pulpety i leczo w słoikach, a do nich ryż albo kaszę. Na śniadania i kolacje – jajka na twardo (gotujemy od razu więcej i trzymamy w wytłaczance, spokojnie kilka dni wytrzymają), owsianka albo musli z mlekiem i oczywiście kanapki. Z nieśmiertelnym paprykarzem, pasztetem albo mielonką, czyli konserwy roulez. To, że konserwy są niezdrowe to mit. Trzeba tylko patrzeć na skład. I żeby nie były powlekane w środku bisfenolem. A więc kanapki. Z pastami wegetariańskimi ze słoiczka (np. taką, bardzo smaczną, kupioną w portowym sklepie w Sztynorcie). Z pomidorem i ogórkiem. Z jabłkiem, bo dlaczego nie? Co do masła, kupujemy jeszcze w domu masło zapakowane w „złotko” (dlaczego tak jest lepiej, przeczytajcie sobie u Organicznych) i przekładamy odpowiednią ilość do słoika. Nawet w upał nie zjełczeje, jeśli nie będziemy trzymać go na słońcu, a w bakiście.

Oczywiście nie będę udawać, że ortodoksyjnie odrzucamy plastik i jemy tylko jedzonko zapakowane w papier i szkło, albo i w ogóle nie zapakowane.

No cóż. Na co dzień nam się to nie udaje, więc i na żaglach jest niewiele lepiej. Na co dzień na przykład kupuję mleko w plastikowej butelce, a na żaglach kupowałam w kartoniku, bo jest bardziej trwałe. Dla tych z Was, którzy nie wiedzą: zwykłą butelkę z plastiku łatwiej poddać recyklingowi niż karton, bo jest złożony z folii i papieru i nie wiem czego jeszcze. Na żaglach i na co dzień kupujemy też inny nabiał pakowany w plastik (głównie serki do smarowania chleba, bo nie da się ich kupić do własnych pudełek), a także… mieszanki kasz do gotowania w woreczkach.

Te kasze to dziwna historia. Dawniej unikałam kasz i ryżu w woreczkach jak ognia (bo przecie plastik), a niedawno ubzdurałam sobie bezpodstawnie, że woreczki są na pewno robione z tworzywa skrobiowego (bo przecież niemożliwe że z plastiku). Taka moja logika. A raczej brak logiki i opieranie się na domysłach. OMG! Jaka skrobia?! Plastik jak nic. A więc – unikamy.

Co do higieny, praktykujemy zero waste jak zwykle. O myciu się i praniu już było, a co do reszty, to pamiętajmy szczególnie o:

  1. Zabraniu na rejs odpowiedniego zapasu lnianych albo tetrowych ściereczek kuchennych, silikonowego i/lub bawełnianego zmywaczka oraz płynu do naczyń w małym słoiczku.
  2. Zmywaniu naczyń w wyznaczonych do tego miejscach w porcie, a nie w jeziorze.
  3. Zabraniu szarego mydła do prania i mycia się.
  4. Myciu się mydłem w portowych sanitariatach, a jeśli w jeziorze – to bez użycia mydła i szamponu.

Jeśli chodzi o higienę intymną, przyznać muszę, że mam za sobą rejs, na którym używałam wielorazowych podpasek. I największym problemem nie było pranie ich, tylko suszenie. Miałam jednak szczęście, bo w porcie w Kietlicach kaloryfery w łazience grzały tak mocno, że mogłam uruchomić na noc program pt: „suszenie w ręczniku”.

No ale… nie wyobrażam sobie rejsu bez nawilżanego papieru toaletowego. Taki lajf. Takie niezerołejstowy lajf.

Podsumowując. Jak być zero waste na żaglach? Jak zwykle. Jak wyżej. Jak we wcześniejszych artykułach w Odśmiecowni.

Robiąc listę rzeczy do spakowania, pamiętajmy o zabraniu akcesoriów zakupowych, czyli bawełnianych i firankowych toreb na zakupy i ewentualnie pudełek na wędliny i ser (aczkolwiek nam nie chciało się wyjść poza komfort zakupów w Giżyckiej Biedronce, Mikołajskich Delikatesach Centrum czy w portowym „SAMie” w Sztynorcie). I walczmy o segregację śmieci w portach. Domagajmy się jej, upominajmy o nią.

A co z kolejnymi zadaniami w wyzwaniu Rok Bez Marnotrawstwa? Oto i one: #18 i #19 czyli: Używaj biodegradowalnych worków na śmieci i jednorazowych talerzy z otrębów. Voila.

https://www.instagram.com/p/Bz0GM3XoaZf/

Biję się w piersi. Niniejsza edycja wyzwania Rok Bez Marnotrawstwa miała przebiegać pod hasłem oszczędzamy, a ja Was namawiam na jakieś zakupy. No ale jeśli ktoś miałby kupować jednorazowe talerze z plastiku czy tektury, to lepiej niech kupi te z otrębów. Jeśli i tak mamy kupować worki na śmieci, to lepiej kupmy te biodegradowalne. I ja oczywiście wiem, że biodegradowalne czy kompostowalne w przypadku worków oznacza, że kompostuje się je w odpowiednich, przemysłowych warunkach. Że być może produkcja talerzy z otrębów pochłania dużo energii czy wody (?). Ale chodzi o trend. O kierunek, w jakim zdążamy. O wybór mniejszego zła. Promowanie rozwiązań proekologicznych. W dodatku talerze z otrębów produkuje firma Biotrem z Zambrowa, Więc sami rozumiecie.

A! Byłabym zapomniała o zupkach chińskich! Wiem, że łajba bez zupki chińskiej w kambuzie to jak kiełbasa bez słoninki, ale… no… proszę ja Was! @!#$%^&*! Do stu tysięcy fur beczek! *&^%$#@!#$!

Ahoj, żeglarze!

A może jeszcze o czymś zapomniałam? Piszcie!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *