Jakiś czas temu napisałam o swoich pięciu dobrych nawykach zero waste w dziedzinie higieny.
Dzisiaj opowiem Wam, co nam się „samo robi” w kwestii redukcji śmieci w kuchni i jadalni. I niestety, nie będzie mowy o kompoście (możecie teraz włączyć marsz żałobny Chopina).
Choć zapierałam się nie raz i nie dwa, że się nie poddam, i nawet gdy mi dżdżownice zgniły na balkonie, jechałam z eksperymentami jak czołg (kupiłam bokashi i skakałam z radości), to w końcu się poddałam.
Bo w końcu nie jestem czołgiem, prawda? A tym bardziej nie jestem czołgiem rozwożącym po Warszawie (w poszukiwaniu otwartych kompostowników) na wpół przefermentowane Efektywnymi Mikroorganizmami Bokashi odpadki organiczne!
A na dżdżownice pod zlewem to mój Mąż się nie zgodzi. Nawet jego wytrzymałość ma swoje granice…
Zatem kompost się u nas nie robi. Buuuu!
Ale za to robią się inne rzeczy zero waste i to jest fajne. Tadam!
Oto nasze zero waste w kuchni i jadalni.
Te naprawdę super hiper udane zero waste. Czyli wiecie – zero wahania, zero wpadek i zero zapominania.
- Kranówka zamiast wody butelkowanej.
Z wody butelkowanej zrezygnowaliśmy już dawno, dawno temu. O zero waste nie słyszała wtedy jeszcze nawet Bea Johnson! Pijemy kranówkę i już. Przyzwyczailiśmy się, i nawet kiedy idziemy do restauracji, to skąpimy na napitki. Przynosimy własną kranówkę w bidonach. A jak nam zabraknie, to idziemy do toalety i sobie dolewamy.
Wiem, brzmi to dziwnie. Ale co zrobić, skoro w niektórych przybytkach gastronomii prośba o szklankę wody z kranu powoduje wytrzeszcz oczu i atak serca u obsługi?
Bardzo obszernie temat kranówki objaśniłam (ha! właściwie co tu objaśniać? no ale objaśniłam) w zadaniu #2 Wyzwania Rok Bez Marnotrawstwa.
2. Szmaciane torby na pieczywo, warzywa i owoce.
Ech, tutaj też nie ma co objaśniać. Mamy w przedpokoju torbę z torbami i siatkami uszytymi przez moją Mamę z firanki. Na warzywa i owoce. W szafce-spiżarce – kilka osobnych, świeżych i czyściutkich toreb i poszewek na poduszki. Te służą do zakupów pieczywa.
Cała sztuka polega na tym, żeby tych toreb nie zapominać, gdy idzie się na zakupy. Następnie, by nie pomylić torby świeżej i czyściutkiej z torbą mniej świeżą i czyściutką, i nie kupić ziemniaków do tej pierwszej, a bułeczek do tej drugiej. Następnie, by to wszystko wytłumaczyć nastolatkowi. Następnie, trzymać kciuki, żeby nie pomylił toreb.
A resztę opisałam w zadaniach #1 i #24 wspomnianego już wspaniałego, odlotowego i jedynego w swoim rodzaju wyzwania Rok Bez Marnotrawstwa.
3. Zmywaki, ściereczki, silikonowe myjki i naturalne szczoteczki do mycia naczyń.
Zmywak to nie jest zawód wykonywany przez polskiego emigranta na Wyspach. Zmywak to szmatka, która służy do mycia naczyń, kuchenki oraz wycierania blatów kuchennych czy nawet stołu. (Wyjaśniam na wszelki wypadek, bo wiem, że jestem stara a wy młodzi.)
Zmywaki występowały w moim domu rodzinnym od zawsze. Nawet kiedy wszyscy mieli już modne kolorowe gąbeczki z „zielonym” po jednej stronie, moja Mama wciąż szyła zmywaki ze starych (poplamionych lub podartych) lnianych ścierek i obrusów. I potrzeba mi było idei zero waste, bym sama zaczęła szyć takie zmywaki. Bym wprowadziła w domu terror braku kolorowych gąbeczek z „zielonym” po jednej stronie.
Rzeczą tak oczywistą, że aż o niej zapominam tutaj wspomnieć, są ręczniki papierowe. A raczej ich brak. W naszym, ale i każdym innym, nie bardzo nawet zerołejstowym domu. Bo to naprawdę jest zbędne.
Hę? Czy kiedy smażymy placki, to naprawdę musimy je odsączać z tłuszczu na papierowym ręczniku? Jeśli nie chcemy jeść tłusto i niezdrowo – po prostu zrezygnujmy ze smażenia. Albo nie lejmy za dużo tłuszczu na patelnię. Albo zjedzmy te tłuste placki ze smakiem i na zdrowie. A co! Tłuszcz to niezbędny budulec naszego mózgu, a poza tym idzie zima.
Wracając do kolorowych gąbeczek, a raczej ich braku w naszym domu. Ponieważ lubię kolorowe rzeczy, a naturalne, drewniano-włosiane szczoteczki do mycia naczyń są przeważnie monochromatyczne, a w dodatku „zaklejają” się resztkami jedzenia i bardzo trudno się je czyści, szukałam czegoś innego. Czegoś na miarę naszych, postępowych jakże, czasów.
I znalazłam. Silikonowe myjki – jeżyki! Swoją myjkę kupiłam w sklepie Tchibo, ale wiem, że zerołejsterki zamawiają je gdzieś w internetach. Ostatnio zaroiło się też w necie od silikonowych myjek do twarzy, ale na moje oko nie różnią się od tych do naczyń. O, na przykład takich.
Moja myjka jest żółta i duża. To znaczy była duża, bo teraz są cztery małe. Takie wielkości około 6 x 6. Centymetrów.
Tą dużą nieporęcznie mi się gary zmywało i tak sobie narzekałam, że muszę kupić mniejszą, i że nie wiem gdzie, i że drogo, i że przez internet, a moja Mama na to: „A to nie możesz jej sobie rozciąć?”
Kurtyna.
Aha. O tym, czym zastąpić kolorowe gąbeczki do naczyń napisałam kiedyś cały, calutki artykuł. Zadanie #41 w sławetnym już wyzwaniu, którego nazwy nie dam Wam zapomnieć, o nie!
Aktualizacja z 5.08.2019: Ponieważ lubię kolory, i w dodatku lubię szydełkować, wpadłam na szalony pomysł uruchomienia manufaktury zmywaczków z bawełny. Dziergam je na szydełku i możecie sobie u mnie zamówić jakie chcecie. Zaglądajcie na mój nowy, Zawijasny Instagram, gdzie wrzucam zdjęcia kolejnych kolorków i wzorków. Zapraszam!
4. Ocet i soda oczyszczona jako uniwersalne środki do czyszczenia kuchennych utensyliów i urządzeń.
Och, o tym napisałam już całe tomy! I to nie tylko ja!
A wciąż słyszę jak ludzie mówią: „Wiesz, ja te krany czyszczę takim świetnym środkiem, naprawdę rewelacja, kupiłam w …, w dodatku ekologiczny jest, wiesz?!” No tak, ekologiczny.
Ekologiczny to jest ekosystem. A ja czyszczę krany sodą oczyszczoną (nie za często, przyznaję…) albo octem. Bez rozcieńczania, bo wtedy kamień najlepiej schodzi.
A ostatnio wyczyściłam sodą oczyszczoną szklaną ściankę prysznicową. Nie posypałam jej sodą, o nie! Nasypałam sody na brzeg wanny (ściankę prysznicową mamy zamontowaną na wannie) i „zamoczyłam” w niej szczoteczkę, tę samą, której używam do mycia wanny. Nie szczoteczkę do zębów. Tej używam do czyszczenia kranów (nie za często…).
Sody i octu używam do czyszczenia wszystkiego (nawet zębów, ale bez octu). I chociaż te środki są mniej eleganckie w użyciu niż takie choćby „mleczko do czyszczenia”, doskonale się sprawdzają. Trzeba się naszorować, nie ma to tamto, bo soda to ordynarny proszek, a nie czarodziejskie mleczko, ale czego się nie robi dla czystej wanny! Czystej kuchenki! Czystego garnka! Czystego zlewu! A nawet czystej ścianki prysznicowej i kranu!
Tak, soda i ocet są również bohaterami jednego z zadań wyzwania (wiecie którego, prawda?). #7 – klik.
5. Stołowe serwetki tkaninowe zamiast jednorazowych chusteczek.
Stołowe serwetki tkaninowe – jak to elegancko brzmi, prawda? Tkaninowe, czyli lniane, bawełniane. Miłe w dotyku, ładne. (Pod warunkiem że uprasowane. Czasami.)
Przyznaję, że kiedy ma się małe dzieci, tak zwane wyciągane chusteczki hignieniczne ratują nasze jadalniane życie. Ale przyznaję, że z sukcesem i zadowoleniem zastępowałam je pieluszkami tetrowymi (lepiej wyglądały, gdy pocięłam je na mniejsze kawałki). A teraz, ponieważ dzieci mamy duże, możemy korzystać z lnianych serwetek.
Do czego i Was zachęcam. I jeszcze zachęcam Was do poczytania o serwetkach w zadaniu #18. Już nie powiem w jakim wyzwaniu, coby nie zanudzać. Ekhm.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Kornelia
Ps 1 Czasem mam dziwną potrzebę podpisania się pod artykułem jak pod listem. Nie wiem dlaczego. W każdym razie dziś sobie pofolgowałam. Kto wie, może wejdzie mi to w nawyk?
Ps 2 Nie wiem, czy nie przesadziłam z wygłupami, ale mój Mąż powiedział mi ostatnio, czytając – recenzując jakiś mój artykuł: „Ludzie nie czytają blogów po to, by się czegoś dowiedzieć. Czytają, bo chcą się pośmiać.” Aha. Powiedział to ten, co czyta jednego bloga. Mojego.
Podoba mi się podpis i odrobina uśmiechu w trakcie (dla mnie absolutnie nie przesadziłaś) ale nie mogę się zgodzić Twoim mężem niestety 🙂 Po sam uśmiech bym nie przyszła. Dziękuję za wiedzę. Biorę dla siebie silikonowe myjki – już szukam na Amazonie. Bo u mnie niestety caly czas zielone gąbeczki 🙁
Apropos ręczników papierowych – czy jest szansa kiedyś na artykuł, w którym pokażesz wszystkie rodzaje ściereczek, których używasz w domu?
Pozdrawiam 🙂
Olga
Olgo! Cieszę się że Cię widzę! I dziękuję za opinię, jest dla mnie bardzo ważna. A wpis o ściereczkach zrobię, oczywiście! Właśnie sobie rano uświadomiłam, że mam jeszcze trochę na ten temat do powiedzenia (i pokazania).
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Ja od jakiegoś czasu przerabiam resztki, które kiedyś bym wyrzuciła. Zresztą mąż mówi, że to moje obiady pt. „coś z niczego” są wyjątkowo udane. Niepotrzebne chwilowo owoce i warzywa, które nie mają już przed sobą długiej żywotności dodaje do domowych soków. Kupiłam Sap Zeegmy za grosze i robię po 2 litry różnych soków dziennie. Dodatkowo to mega oszczędność, bo wcześniej piliśmy dużo soków z krótkim terminem przydatności do spożycia, które są drogie. No i generalnie staram się rozpisywać posiłki na cały tydzień, dzięki czemu wiem, co muszę dokupić i nie wrzucam bez ładu i składu do wózka zakupowego różnych bezsensownych produktów.
Hej, Dzidko! Robienie soków trochę już przeleżałych owoców i warzyw to dobry patent. U nas raczej rzadko owoce zostają, ale warzywa – zdarza się i wtedy robię jakąś zupę z nimi. Robienie zakupów z listą to też dobry pomysł. Dziękuję! Pozdrawiam!