Przyznam, że zanim podjęłam impulsywną decyzję o tym, że spróbuję żyć zero waste, wydawało mi się, że próby życia ekologicznego*, bez zanieczyszczania i niszczenia środowiska naturalnego są utopią i… trochę dziwactwem.
Zwłaszcza kiedy czytałam o kontrowersjach związanych np. z „ekologicznymi” wiatrakami, których produkcja wiąże się z tak wielkim marnotrawstwem surowców. Niewspółmiernym do pozyskiwanej przez nie energii. (Pisał kiedyś o tym w „Gościu Niedzielnym” dr Tomasz Rożek.) Nie mówiąc o zagrożeniu, jakie stanowią dla ptaków.
Myślałam też, że są przecież ważniejsze sprawy w życiu i problemy na świecie niż, dajmy na to, pranie ekologiczne czy używanie opakowań recyklingowanych.
Jednak coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że ekologia to nie tylko moda i szpan (czy dzisiaj się jeszcze używa tego słowa?!).
Tylko dlaczego wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że jestem dziwakiem – z tym swoim uporem w segregacji śmieci i unikaniu plastikowych opakowań?!
Coraz częściej słyszy się choćby o zanieczyszczeniu wód estrogenami obecnymi w kosmetykach, co prowadzi między innymi do bezpłodności mężczyzn (najnowsza „Wiedza i Życie”, nr 3/2016, artykuł „Ratujmy mężczyzn”).
W poprzednim, lutowym numerze „Wiedzy i Życia” w rubryce „Sygnały” znalazłam notatkę zatytułowaną „Plastikowy przypływ”.
Autorzy powołują się na raport opublikowany w czasopiśmie „Environmental Research Letters” w grudniu 2015 roku. Notatka zaczyna się słowami:
W oceanach znajdują się dziesiątki milionów ton plastikowych śmieci.
We wspomnianym raporcie napisane jest, że do oceanu trafia rocznie 5 do 13 mln ton plastiku.
Rozkłada się on bardzo powoli na coraz drobniejsze kawałki, a te najmniejsze drobiny, niewidoczne już nawet gołym okiem, ważą aż 200 tys ton. Zwierzęta morskie giną w męczarniach po zjedzeniu tego „planktonu”.
Mniej więcej miesiąc wcześniej, gdy czytałam „Gringo wśród dzikich plemion” Wojciecha Cejrowskiego, trafiłam na bardzo podobną notatkę. Mniej naukową, bardziej epicką.
W części szóstej, zatytułowanej „Gringo wśród dzikich zwierząt”, Wojciech Cejrowski opisuje historię pięknego żółwia szylkretowego, który utonął w turkusowych falach Morza Karaibskiego. Jak to? Utonął? Żółw morski?
Ano tak – utonął, bo zaplątal się plastikową torbę po zakupach.
Inny żółw szylkretowy zginął, bo pomylił foliową torebkę ze smakowitą meduzą…
A słyszeliście o wielkiej wyspie plastikowych śmieci na Oceanie Spokojnym? Sprawa jest kontrowersyjna, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy wyspa jest, czy jej nie ma? Znalazłam o tym ciekawy artykuł na Nietuzinkowym Blogu Naukowym. Polecam komentarze, są momentami ciekawsze niż sam artykuł.
Nie wnikając zbytnio w teorie spiskowe, staram się robić swoje, czyli ograniczać użycie jednorazowych plastików, zbierać makulaturę i robić kompost (może ktoś potrzebuje??!).
*Mam świadomość, że słowo ekologia oznacza naukę o ekosystemach, jednak używam go tutaj z premedytacją w znaczeniu „ochrona środowiska”. Tak jest potocznie używane i rozumiane. Choć „sozologia” (tak nazywa się nauka o ochronie środowiska) przecież brzmi ładnie, prawda?
Prawda to. Mieszkam od dawna na Karaibach – jednym z najczystszych i najbardziej dziewiczych miejsc na ziemi, a nawet tu widać zanieczyszczenia… Co prawda dopiero jak się bardzi przypatrzeć, ale jednak. W morzu szkła i plastik to norma.. zawsze coś się trafi. Dziś podziwialiśmy nowo odkryte miejsce z rafą koralową, praktycznie dzikie bez turystów. I co? I oczywiście pierdoły jakieś w morzu pływają…
Dopiero teraz trafiłam na Twój artykuł na ten temat. Jest to rzeczywiście przerażające, że na oceanie pływają całe wyspy złożone z naszych śmieci, a zwierzęta wodne giną odżywiając się nimi. Wielki smutek i żal, co człowiek – zupełnie nieświadomie, bo tego na co dzień nie widać – robi naturze.
O mikroplastiku , również takim prawie niewidocznym. https://ekopolityka.pl/mikroplastik-czyli-co-niosa-za-soba-morza-i-oceany/