Trochę mi się odechciewa, ale robię postępy!

Pięć miesięcy temu zamieściłam w Odśmiecowni „Listę zero waste”, czyli podsumowanie pracy i przemyśleń związanych z wdrażaniem idei zero waste w naszym gospodarstwie domowym.

No dobrze, użeram się z tym odśmiecaniem dopiero niecały rok. Jednak trochę mi się odechciewa tej zabawy. Rodzina ma już dość („To gdzie mam wyrzucić tę skórkę od banana?!”) i to właściwie ona użera się z moim odśmiecaniam. A może raczej ja z nimi, żeby odśmiecali.

Tak więc, ponieważ ostatnio trochę mi się odechciewa bycie zero waste (piszę już nie pierwszy raz, że mi się odechciewa, ale nie ma to tamto, nie poddam się bez walki!), postanowiłam zrobić małe „odhaczanko” na wspomnianej wyżej liście.

„Odhaczanko” jest spontaniczne i nieprzemyślane, jak to u mnie, więc nie wiem jakie będą jego efekty. Nie wykluczam, że mizerniutkie. Ale może dzięki temu mobilizujące?

Spójrzmy więc prawdzie w oczy (dzisiaj pierwsze piętnaście punktów):

  1. Uszyć lniane serwetki.

    Nie uszyłam. Minus!

  2. Uszyć szmaciane woreczki i torby na zakupy oraz na drugie śniadania. 

    Juhuu! Mama mi uszyła!

  3. Uszyć tetrowe szmatki – wyciorki do uszu. 

    Nie uszyłam. Drugi minus!

  4. Zrobić własny proszek do prania i kostki do zmywarki.

    Proszek zrobiłam i używałam, ale z wątpliwościami. Zauważyłam bowiem zmatowienia metalu w bębnie pralki (niedawno kupiona nowa) i nie mam pewności czy to nie od tego „swojskiego” proszku. Zastąpiłam go więc czasowo płatkami mydlanymi, które z kolei trochę słabo piorą. Zatem płatki zostały zastąpione przez proszki dostępne w kartonowych pudełkach (najbardziej lubię serię „Biały Jeleń”, ale trudno ostatnio dostać ten proszek w kartonie). Ups, kostek do zmywarki nie zrobiłam! Pół minusa.

  5. Zrobić pastę do zębów. 

    Zrobiłam. Jednak używałam jej krótko, bo coś mi nie pasowała. Smak znośny, ale po kilku dniach „mazia” z sody oczyszczonej i oleju kokosowego wydała mi się nieświeża. Zużyłam ją w końcu jako dezodorant (tak, nadaje się, tylko niestety plami ubrania, więc znów klapa). Po jakimś czasie zrobiłam nową pastę, tym razem zamiast sody użyłam ksylitolu. Wyszła o wiele smaczniejsza i tej używam często, aczkolwiek nie stale (wciaż się obawiam, że jest „za słaba”).

  6. Znaleźć „kompostowalne” szczoteczki do zębów (wielkich nadziei sobie nie robię).

    Nie znalazłam i szczerze – nie szukałam. Trzeci minus. (Dopisek z 2018 roku: znalazłam, znalazłam!)

  7. Znaleźć punkt skupu plastików.

    Szukałam i pytałam. Nie ma.

  8. Znaleźć punkt skupu tektury (w skupie makulatury nie przyjmują!).

    Znalazłam punkt skupu makulatury, który przyjmuje wszystko i nie marudzi.

  9. Znaleźć punkt skupu szkła. 

    Nie znalazłam i nie pytałam. Wątpię w istnienie takowego, ale kto wie? Wygląda na czwarty minus.

  10. Odwiedzić pierwszy w Warszawie sklep bezśmieciowy.

    Nie odwiedziłam. Piąty minus.

  11. Znaleźć i kupić naprawdę duże blaszane puszki do zakupów mięsno – rybnych.

    Znalazłam i kupiłam.

  12. Znaleźć mleko i jego przetwory w szklanych butelkach (to z mlekomatu jednak dzieciom nie smakuje, a owsianka z mlekiem od czasu do czasu to nie grzech, nie?).

    Totalna porażka, nigdzie nie ma mleka w szkle. Zresztą rozumiem to, bo jakie wysokie koszty transportu generowałyby te butelki! Z drugiej strony, alkohole sprzedaje się w szkle i nikt się kosztami transportu nie przejmuje!

  13. Nauczyć się robić mleko owsiane.

    Nauczyłam się, ale nie owsiane tylko orkiszowe i w dodatku nikomu nie smakowało (oprócz mnie, ale mnie wszystko co jadalne smakuje). Dodałam do naleśników i nikt nie zauważył.

  14. Nauczyć się robić twarożek z mleka z mlekomatu.

    Nie nauczyłam się, bo mleka z mlekomatu już nie kupuję. Ale nauczę się na mleku z butelki, obiecuję. Pół minusa.

  15. Zrobić zakładki do książek z pudełek po chusteczkach higienicznych. 

    Kilka zrobiłam z pomocą Gwiazdy, jednak kilka tych pudełek jeszcze czeka na przeróbkę na zakładki. Drugie pół minusa, czyli mam już sześć i pół minusa.

Uff! Sześć i pół minusa na 15 punktów to nie tak źle. To oznacza, że nie stoję w miejscu. Zawsze to jakaś pociecha, prawda?

Pozdrowienia z lasu!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża, mama dwóch nastolatków i jednej córeczki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię robić na drutach i szydełkować, ale jeszcze bardziej – pisać. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze.

5 komentarzy

  1. Podziwiam zapał. O ile sama idea zero waste bardzo mi się podoba, uważam ją za słuszną i odpowiedzialną, o tyle trochę mnie to przeraża w praktyce. Typu idę do tesco z własnymi pojemnikami, żeby nie brać jednorazowych woreczków – to musi być prawdziwa wyprawa. I przeprawa.

  2. Dwa minusy dają plus. Sześć minusów to trzy plusy 😉
    A tak szczerze – dla mnie Twoje działanie jest wielkim sukcesem. Motywujesz innych, zachęcasz – tak więc oprócz swoich zaoszczędzonych plastikowych torebeczek i pudełek, masz jeszcze na koncie wiele innych, o których nawet nie wiesz 🙂
    PS. Mleko z mlekomatu uwielbiamy 🙂

  3. Cześć, czytam dopiero drugi wpis na Twoim blogu więc nie wiem czy coś siď zmieniło w kwestii szczoteczek, jesli jeszcze nie znalazłać to w sieci można kupić bambusowe 🙂

    1. Witaj Ketmara! Tak, znalazłam i kupiłam te bambusowe – ecobamboo. Jestem bardzo zadowolona, nie niszczą się tak szybko jak te zwykłe. Włosie po dwóch miesiącach wygląda jak nowe 🙂 nie wiem czy to czary czy co? 😉 Dzieci też ich używają, jednak Mąż wciąż (ale się zrymowało) woli tradycyjne. Taki konserwatysta jest. Myślę że któreś z kolejnych zadań będzie o szczoteczkach 🙂 Pozdrawiam i życzę miłego czytania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *