Wydaje się, że to co Wam dziś proponuję, jest banalne i oczywiste. Używaj termosu lub bidonu.
– „Hej, przecież wiemy, że istnieje coś takiego jak termos czy bidon!” – zawołacie.
A jednak. Niby wiemy, że istnieją, ale czy pamiętamy o nich, wychodząc z domu? Do pracy, do szkoły, na zajęcia, na zakupy, na wycieczkę, w podróż?
Śmiem twierdzić, że oprócz naprawdę wyczulonych na kwestie zero waste osób, większość z nas, przeciętniaków (a to wyzwanie skierowane jest do takich właśnie przeciętniaków), zamiast zabrać termos z herbatą czy choćby wodą, kupuje po prostu na mieście (czy na wsi) wodę lub inny napój w jednorazowej butelce albo w jednorazowym kubku.
Z mojego wielkomiejskiego punktu widzenia, przyznaję: miasta nas rozleniwiają. Wiemy, że wszędzie możemy nabyć coś do picia (przeważnie w jednorazowym plastiku), w wielu miejscach możemy też napić się z plastikowego dystrybutora wody w plastikowym kubku (brzmi uroczo, prawda?).
Biję się w piersi! Pozwalałam kiedyś dzieciom wyciągać plastikowe kubeczki z dystrybutorów na wodę w przychodni lekarskiej i nalewać sobie wody. Czasem „szło” po kilka kubeczków na raz, bo oczywiście każdy musiał mieć swój, w dodatku pić chciało się kilka razy w ciągu jednej wizyty…
Odkąd założyłam bezśmieciowe okulary, przeraża mnie widok kosza na śmieci obok takiego dystrybutora na wodę. Ileż niepotrzebnych śmieci!
A wystarczy pamiętać o zabraniu ze sobą z domu jakiegoś wielorazowego pojemnika na wodę. Hmm, łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Nad takim nawykiem trzeba popracować, wiem to z własnego doświadczenia. Zapominanie to moja druga natura.
Jednak odkąd w szafce na miski trzymam również termosy, kubki termiczne i bidony (z braku miejsca w innych szafkach), które za każdym razem gdy sięgam po miski muszę wyjmować – wierzcie mi – nie mogę o nich nie pamiętać!
Moja droga do termosu była długa (nie mówię o sytuacjach, gdy idziemy w góry czy do lasu i potrzebujemy zapasu rozgrzewającej herbaty).
Zaczęło się od picia wody z kranu i rezygnacji z kupowania wody butelkowanej. Od rezygnacji z plastiku (to proces, który jeszcze się nie zakończył i nie wiem czy kiedykolwiek zakończy – każdy kto próbuje, wie jakie to trudne).
Zaczęłam z grubej rury, czyli od noszenia (a było to lato) wody w butelkach szklanych. Były to małe buteleczki po soczkach „Kubusiach”. Żeby się nie tłukły, kupiłam dla nich „ubranka” w postaci termicznych pokrowców do butelek z mlekiem dla niemowląt. Choć byłam z siebie bardzo dumna, pomysł okazał się niewypałem. Nie dość, że buteleczki były za małe jak na duże letnie pragnienie, to jeszcze nikomu nie chciało się pakować ich do tych pięknych (i drogich) pokrowców, nie mówiąc o trudnościach ze znajdywaniem tychże (złośliwie chowały się gdzieś, kiedy ich potrzebowaliśmy).
Zaczęłam zatem używać dużej, półtoralitrowej butli szklanej. Podpatrzyłam gdzieś sprytny sposób na chronienie jej przed stłuczką – mianowicie pakowałam ją w skarpetę. Super fajny pomysł! Jak kolorowo, mięciutko i hipstersko wygląda taka butla, mmm… Niestety, któregoś razu Rodzynek upuścił jedną taką skarpetę z butlą w środku niosąc ją z samochodu do domu. Efekt – kałuża wody koło windy i skarpeta pełna odłamków szkła. Genialne, prawda?! I jakie hipsterskie!
Cóż… stalowy bidon od dawna był moim marzeniem, ale te które umiałam znaleźć w sklepach internetowych są bardzo drogie. Dostałam ostatnio właśnie taki na imieniny, i nie powiem żeby był na tyle genialny, żeby był wart aż tak wysokiej ceny, bo po pierwsze, dziubek ma z tworzywa, a po drugie – trzeba nosić go w pionie, bo „dziubek” przecieka, i choć jest to uzasadnione z powodu otworu do odpowietrzania „dziubka”, to jest trochę kłopotliwe. Te tańsze bidony natomiast są zrobione z aluminium i mają bardzo wąskie otwory, co uważam za niepraktyczne z punktu widzenia utrzymywania ich w czystości. Poza tym, łatwo znaleźć bidony stalowe, które niestety mają plastikowe dziubki czy nakrętki o skomplikowanej konstrukcji, która sprawia, że ani to umyć, ani naprawić).
Nawiasem mówiąc, mój Mąż od dawna używa plastikowego bidonu, który zabiera na wyprawy rowerowe, i jest zadowolony. Ja tego zapachu i smaku plastiku w wodzie nie trawię.
Drogą kompromisu zacząłam używać tego co miałam pod ręką, czyli… termosu.
Ma elementy plastikowe, ale przynajmniej jest trwały (w domu mojej dziewięćdziesięciotrzyletniej Babci jest w użyciu blisko czterdziestoletni termos plastikowy ze szklanym wnętrzem!). Przy tym termos ma kubeczek, co okazuje się bardzo praktycznym rozwiązaniem, kiedy potrzebujemy nabrać wody z kranu gdzieś na mieście. Zazwyczaj wylewki kranu są umieszczone tak nisko, że nie da się nabrać z nich wody do butelki. Wtedy kubeczek służy nam jako czerpak. Termos jest nietłukący i nie waży więcej niż szkło. Może nosić nam i wodę, i herbatę, i kawę. Co kto lubi. Jest łatwo dostępny na rynku: do wyboru, do koloru, do rozmiaru, do ceny. No i zapomniałabym o tym, z czego termos słynie najbardziej! Zachowuje temperaturę napoju. Co znaczy, że zimą woda w nim nie zamarznie, a herbata nie wystygnie. A latem na odwrót. Czy jakoś tak.
Podsumowując zalety termosu:
- Trwałość i niezniszczalność (nie stłucze się).
- Kubeczek jako pokrywka (można łatwo nabrać wody z kranu w miejscu publicznym).
- Uniwersalność (do ciepłych i zimnych napojów).
- Dostępność (łatwo go kupić, są i tańsze i droższe).
- Izolacyjność (wiecie o co chodzi!).
Z uwagi na powyższe, niniejszym, jednakowoż i zatem!
Zadanie #29 brzmi: Używaj termosu albo bidonu!
Aha, i zapraszam Was do zapisywania się na powiadomienia o nowych artykułach! (Okienko do zapisów poniżej.)
Ja już od jakiegoś czasu przerzuciłam się na piękny, różowy bidon. Co prawda z plastiku, ale za to tak grubego i napisane, że bez tych wszystkich BPA itd, że mam nadzieję, że starczy na naprawdę dłuuugie lata. Nie mam żadnych problemów z ciągotami i pokusami jeśli chodzi o cole i inne takie, bo już od kilku lat pijam tylko wodę i herbatę (fusy! torebki zostawiam tym, co śmieci nie tylko produkują, ale i piją). Ostatnio bardzo się ucieszyłam, kiedy w pociągu ominął mnie „poczęstunek” w postaci butelkowanej wody bo… zasnęłam. To się nazywa timing. : )
Jadwigo 🙂 może pochwalisz się bidonem? Zdjęcie mile widziane 🙂
Oto on. TKMaxx. Dla osób nie-różowych były też zielony i niebieski. Przetrwał już nawet sok z pomidora i papryki, oraz burakowo-truskawkowy ; )
https://uploads.disquscdn.com/images/6854a110991eda25fa6d4d42c036b8d1224cb0755e03428c126e8ee08cb1c806.jpg
Mam już zaliczone, a zaczęło się od zimowych podróży PKP lata temu, bez herbaty strach było wsiadać 🙂
Hehe, to fakt. Nawet teraz wolę swoją herbatę z termosu niż tę w plastikowym kubku która nas raczą w pociągach.
Termosy jak najbardziej, ja ostatnio zaczęłam także dawać drugie życie starym termosom z bazarów. Wyparzam, czyszczę i… są. 🙂
O! Nawet nie wiedziałam że można dostać używane termosy. A zdradzisz gdzie mieszkasz?
Jeszcze jednak zaleta termosu – dla dziecka to prawdziwa przygoda napić się czegoś z termosu. Oczywiście, efekt nowości mija, ale ja robię wycieczki z dzieckiem po okolicy z herbatą (taką słodką i z cytryną).
Poza tym mam dwa bidony dla dziecka i chociaż je myję cały czas, mam wrażenie, że nie ma możliwości ich domyć. Co chwilę pojawia się dziwny zapach, a nakrętki to dla mnie siedlisko bakterii. Znajoma poleciła mi bidonik z tupperware (wiem, że z plastiku, ale nie mogę kupić odpowiedniego metalowego). Wygląda na to, że można domyć ustnik, bo jest prosty w konstrukcji. Podobno też długo utrzymuje temperaturę.