Tydzień temu zrobiłam „odhaczanko” na mojej liście rzeczy do zrobienia w kwestii wdrażania idei zero waste.
Przeanalizowałam 15 punktów z listy zero waste. Dzisiaj rozliczam się z kolejnych:
Częściej korzystać z biblioteki.
Nie wiem czy częściej korzystamy z biblioteki. Książki to nasz czuły punkt. Rzeczywiście kupowanie książek, które można wypożyczyć z biblioteki, nie ma za bardzo sensu, ale… są takie, do których się często wraca, albo nowości, których w bibliotekach nie ma. Daję sobie pół plusa.
2. Nie jeść w barach, które korzystają z jednorazowej zastawy.
Pewnie, że staram się nie jeść w takich barach. Ale, ale – c’est la vie – czasem nam się zdarza (i pewnie bedzie zdarzało, bo nie zamierzam być niewolnikiem żadnej idei, również Zero Waste). Pół plusa.
Mieć w torebce zestaw serwetkowo-chusteczkowy na wypadek jedzenia na mieście.
Jeszcze takiego zestawu nie zrobiłam, noszę jedynie tradycyjną płócienną chusteczkę. Czyli daję pół plusa.
Mieć w torebce przynajmniej dwie szmaciane siatki na zakupy.
Ojojoj, często je mam, ale potem używam i zostawiam w domu. Najgorszą zmorą bezśmieciowca jest moim zdaniem pamiętanie o zabieraniu ze sobą tych wszystkich toreb, torebek, pudełek, serwetek itd. Znów pół plusa.
Mieć w samochodzie „zestaw zakupowy”, czyli ZZ, o którym pisałam w jednym z pierwszych artykułów.
Ponieważ ZZ mam tylko jeden, i potrzebuję go mieć też w domu (na wyjście na bazarek), w samochodzie wożę awaryjne torby na zakupy. Cały zestaw zabieram wtedy kiedy z rozmysłem planuję zakupy. Jednak faktycznie lepiej byłoby mieć dwa ZZ – jeden w domu, drugi w samochodzie, bo wtedy nie ma akcji pt.: „Zrobiłabym po drodze zakupy ale nie mam torebek/pudełek.”. Czyli znów pół plusa.
Mieć w samochodzie szklaną butelkę na wodę (do napełnienia gdziekolwiek, z kranu).
Jest. Plus. (Finalnie zastąpiłam szkło termosem. Po pół roku, w zimie.)
Zakupy planować, zamiast kupować w biegu i przy okazji.
No nie. Ja?! Planować?! O, przepraszam, jednak Zero Waste zobowiązuje i dlatego owszem, planuję zakupy. Co nie znaczy, że nie kupuję w biegu i przy okazji. Jejku, cóż za głupi punkt wymyśliłam! Dam sobie za to plusa, a co!
Nauczyć się robić większe zapasy np. oleju w butelkach szklanych (zawsze się kończy w najmniej spodziewanym momencie).
Tak, robię. Plus!
Zrobić zapasy przypraw – kupić na wagę.
Jeszcze nie zrobiłam tych nieszczęsnych zapasów przypraw na wagę. Minus jak się patrzy.
Na zakupach – mieć refleks i nie dać się obdarować torebkami foliowymi.
O tak, refleks sobie wyrobiłam. Poza tym niektórzy sprzedawcy już mnie poznają, że jestem ta bezfoliowa. Plus!
Przy wychodzeniu z domu, przypominać dzieciom o zabraniu wody do picia.
Przypominam, przypominam, przypominam… A jak zapomną, to nie mają (no dobrze, daję im swoją, o ile sama nie zapomnę zabrać). A co tam, plus!
Zrobić pojemnik do segregowania odpadów przeznaczonych na złom (na papier i plastik już zrobiłam).
Nie zrobiłam. I nie wiem czy zrobię, bo powiem szczerze, że chwilowo mam dość odwalania roboty za firmy „śmieciarskie”. W końcu to w ich gestii leży segregowanie śmieci zwanych „suchymi”. Wystarczy, że zbieram makulaturę. Muszę trochę odpocząć od tego zbieractwa, a potem przemyśleć jego organizację (gdzie znaleźć na to miejsce w mieszkaniu?). Niech będzie że minus.
Powiedzieć sąsiadom z klatki schodowej, że mogą wrzucać papier i plastiki do moich pojemników stojących na w kąciku przy windzie (a co!).
Nieeee. Nie powiem. Poddaję się. Poza tym plastiku i tak nikt nie skupuje. Patrz punkt wyżej. Minus.
Nauczyć rodzinę segregowania śmieci i korzystania z moich wynalazków w dziedzinie higieny (pasta do zębów, mydło i ocet zamiast szamponu…).
Taaaak, uczę ich i przyznam, że dzieci są bardziej pojętne od Męża… Więc… pół plusa sobie przyznam!
Ostatnio zliczałam minusy, to dziś zliczę plusy. Wychodzi osiem plusów na czternaście punktów. Podsumowując: poprzednie osiem i pół plusa dodać dzisiejsze osiem to razem szesnaście i pół plusa. Punktów było dwadzieścia dziewięć. Szesnaście i pół na dwadzieścia dziewięć to trochę więcej niż połowa, prawda? (Bubo z Bajdocji, nie bij!) Uf, a myślałam że nie lubię matematyki (no dobrze, wiem że to rachowanie, a nie matematyka…).
A Mąż właśnie przytargał z pobliskiego sklepu trochę śmieci wraz z jedzeniem (wędliny w folii, orzeszki w plastikowych torebkach i tym podobne łakocie).
U mnie idea Zero waste Home jest na razie w fazie koncepcji. Ale mam bardzo dobry powód: jestem w trakcie wykańczania domu i chwilowo mieszkamy u moich rodziców (ich dom jest blisko budowy, a moje mieszkanie 120 km dalej). W związku z tym nie mogę narzucać rodzicom jakiś swoich pomysłów. Oczywiście, gdy idę do sklepu to staram się brać pojemniki, kupuję mleko i jaja od gospodarza (więc bez opakowania) i myję swoją część domu sodą i octem (prawie zawsze), w domu jest kompostownik. Do zero waste home droga daleka, ale postanowiłam najpierw, że skupię się na tym, co robi największą różnicę, tzn. 20% wysiłku to 80% efektu (mniej więcej). I tak na przykład: zabieranie pojemników do sklepu to w skali roku dużo mniej plastików, pewnie kilka lub kilkanaście worków, a wyprodukowanie pasty do zębów to ok. 3-4 opakowania rocznie.
Super! Naprawdę dużo robisz. Też myślę że nawet małe zmiany nawyków są jak lawina, która niesie więcej zmian. Jak widzę ludzi w sklepach patrzących na mnie, kiedy kupuję owoce i warzywa do swoich toreb to sądzę że daje im to do myślenia. Pozdrawiam!
Ja jakoś nie mam wątpliwości: jestem pewna, że uważają mnie za wariatkę 🙂 Szczególnie teraz, gdy zakupy robię na wsi. Ludzie, którzy wywożą śmieci do lasu i palą śmieciami w piecach na pewno nie uważają, że to, co robię ma sens. Może gdybym miała 15 lat to by mnie to obchodziło, ale zauważyłam, że po 30-tce naprawdę nie zwraca się uwagi na to, co ludzie powiedzą.
W ogóle w sklepie jestem na cenzurowanym: nie dość, że zmusiłam sprzedawczynie, żeby odkryły na wadze guzik „tara”, to jeszcze kiedyś kupując kiełbasę (pani poleciła mi taką za ok. 12 zł za kg) wypaliłam w pierwszym odruchu: Ale ja to muszę jeszcze potem zjeść! Jak to pisał Janusz Głowacki: uważaj na pierwsze odruchy, mogą być szczere.
Ha, ha, dobre 😉 Też nauczyłam niektórych sprzedawców tarować wagę 🙂
Ja? Bić? Zwłaszcza za poprawne sformułowanie? 🙂
Tu czytelnikom należy się wyjaśnienie (choćby w formie linku do pewnej recenzji na moim blogu),
że Kornelii nie chodzi o moje ewentualne wątki do realizacji jej zamierzeń,
ale o sformułowania dotyczące połowy. Ale Kornelia napisała poprawnie!
Napisała „więcej niż połowa” (a nie: „większa połowa”)
i za to medal jej się należy, a przynajmniej kawa 🙂
No to kiedy, Kornelio? 😉
Disqus nie lubi linków, ale spórbuję:
https://bajdocja.blogspot.com/2016/12/nierowne-poowy.html