Za nami już cztery zadania w wyzwaniu #RokBezMarnotrawstwa.
Siatki na owoce i warzywa są w pogotowiu gotowe do wyjścia na zakupy. Butelek z wodą już nie dźwigamy, bo przecież mamy wodę w kranie, tudzież nie dźwigamy butelek z mydłami, szamponami i żelami pod prysznic, bo wystarcza nam mydełko w kostce. Spiżarnię zapełniamy przetworami, bo zima może być sroga, poza tym nie będziemy się hańbić kupowaniem dżemów.
Słyszałam od Was głosy, że proponowane dotychczas zadania są za łatwe.
Woda z kranu do picia to normalka, siaty od zawsze nosiliście swoje, mydełka w kostce po prostu uwielbiacie, no a przetwory to wiadomo, rodzinna tradycja wszak.
No to proszę bardzo. Dzisiaj Wam w pięty, a raczej pachy pójdzie.
Bo oto każę Wam zrezygnować z kolorowych, pachnących i skutecznych przez 48 godzin dezodorantów i antyperspirantów. W taki upał!
Jak szaleć to na całego. Nie ma co, idea wymaga wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Pot musi się lać!
Oto zatem zadanie numer 5, czyli zamieniamy dezodorant na ałun.
Od razu wyjaśnię, że ałun nie jest całkiem naturalny ani wolny od aluminium.
Znalazłam naprawdę ŚWIETNY artykuł na temat ałunu napisany przez chemika na blogu Nowa Alchemia. Inny artykuł wyjaśniający czym jest, a czym nie jest ałun znalazłam na blogu Sroka o.
Jeśli nie chce Wam się jednak czytać całych tych zalinkowanych artykułów, wyjaśnię pokrótce, że ałun składa się ze związków glinu, stąd zresztą jego łacińska nazwa – alum, od której z kolei wzięła się polska – ałun. Nie obawiajcie się jednak – aluminium przez skórę nie wchłania się prawie wcale (biodostępność glinu przez skórę pach – 0,012% – według zalinkowanego powyżej artykułu z „Nowej Alchemii”). Przecież jedną z funkcji skóry jest ochrona przed działaniem substancji chemicznych (biotechnologia.pl). Poza tym ałun, żeby zadziałał, należy zwilżyć wodą, a skóra jest pokryta warstwą lipidową (tłustą), która dla związków rozpuszczalnych w wodzie jest nieprzepuszczalna.
Ja, propagatorka stylu życia bez marnotrawstwa, zwanego modnie z angielska zero waste, lubię ałun dlatego, że… jest zero waste.
Swój kawałek ałunu kupiłam we wrześniu, i mam go do dzisiaj. Ślady zużycia są minimalne (widać na zdjęciu). Co prawda w zimie wykańczałam jeszcze ostatni dezodorant w sprayu, ale i tak wydajność ałunu jest niesamowita. W dodatku można go kupić „goły”, przepasany jedynie papierową opaską. W ałunie podoba mi się też to, że jest taki… minimalistyczny. I w wyglądzie, i w stosowaniu. W ogóle zero waste jest minimalistyczne. Kiedyś pokażę Wam zdjęcia mojej łazienki. Jak nauczę się robić ładne.
Ałunu używa się bardzo prosto, po prostu zwilżając go wodą i pocierając pachy. Nie zostawia żadnych śladów i nie ma zapachu. Jego wadą (albo zaletą) jest natomiast to, że nie hamuje pocenia się. Hamuje tylko (albo aż) rozwój bakterii, które lubią stołować się na naszym pocie i powodować brzydki zapach. A więc – mówiąc krótko a dosadnie – pot się leje, ale nie śmierdzi.
Co mi tak bardzo nie przeszkadza, bo nie pocę się obficie. Chyba że sprzątam mieszkanie w upał (jak dziś) albo występuję publicznie (jak rzadko, na szczęście). Wtedy, w przypadku pierwszym – wskakuję szybko pod prysznic, a w przypadku drugim – wkładam bluzkę luźną pod pachami (taki mam plan, gdyby zaproponowano mi na przykład wystąpienie na TEDex).
Zrobiło mi się jakoś nieswojo, że tak piszę o tym poceniu. Chyba pójdę się spryskać perfumami.
W końcu prawdziwa kobieta nie śpi ubrana w piżamę, tylko w perfumę. Przynajmniej tak mówiła Marylin Monroe.
No to pa! Idę spać ubrana w perfumę (i piżamę też, inaczej mi zimno).
Aktualizacja z 22 maja 2019 roku: Oprócz ałunu wypróbowałam już klika innych metod na dezo. Piszę o nich w drugiej edycji Roku Bez Marnotrawstwa, o – tutaj! I o perfumach też jest!
Ja zamiast dezodorantu używam oliwki magnezowej i też nie śmierdzę;-) Polecam- dawka magnezu, brak potu i tanio. Tylko nie po goleniu bo wtedy masakra tak szczypie %-/