Zrobiłam w końcu zerośmieciową pastę do zębów!
Do miseczki nałożyłam trzy łyżki oleju kokosowego, wsypałam łyżkę sody oczyszczonej i łyżkę ksylitolu (może być też stewia).
Wymieszałam wszystko i już, pasta do zębów gotowa.
W smaku wyszło toto dość obrzydliwe, muszę przyznać, bo słoność sody w połączeniu ze słodkością ksylitolu… no, wiecie.
Na pewno spróbuję tę pastę dosłodzić jeszcze ksylitolem i podaromatyzować olejkiem miętowym bądź cytrynowym, ale muszę znaleźć taki, co którego będę miała 100% pewności, że jest bezpieczny. Może coś podpowiecie?
Co do skuteczności mikstury: zęby po umyciu są wyczyszczone, błyszczące, i ma się wrażenie świeżości. Tylko ten słony posmak trochę mi przeszkadza.
W każdym razie, pasta wygląda apetycznie i fajnie się ją robi. Nawet dzieci chciały pomagać w mieszaniu tej mazi.
Oczywiście nie jestem żadnym odkrywcą, robiąc domową pastę do zębów. Przepisów jest w sieci sporo (np. na blogu „Śliwki Robaczywki”), można wyguglać i eksperymentować do woli.
Bardzo jestem ciekawa, co o takiej domowej paście sądzą stomatolodzy. Aż boję się pytać. Obawiam się, że często gęsto są oni rzecznikami firm produkujących cudowne pasty – wybielające, leczące, odmładzające i zwiększające powodzenie u płci przeciwnej.
Poza tym, wciąż nie wiem, co z fluorem w pastach do zębów. Jedni mówią, że koniecznie potrzebny, inni zaś – że szkodliwy i trujący. Gdzie jest prawda? Pośrodku?!
Na zakończenie i na marginesie przyznam się Wam, że gdyby nie ten blog i projekt „Odśmiecownia”, ciężko byłoby mi się zmobilizować do robienia różnych rzeczy związanych z ideą zerośmieciową.
Działa to trochę na zasadzie:
„O rety, co ja dziś wrzucę na „Odśmiecownię”! Co by tu…? Już wiem! Zrobię pastę do zębów!”
Cóż, przyzwyczajenie drugą naturą. Łatwiej kupić tubkę pasty niż robić ją samemu. Chociaż prawdę mówiąc – zrobienie jej jest banalnie proste. Kiedy już się ma słoik oleju kokosowego (bo i tak się go używa do smażenia racuszków), dwukilogramowy wór sody oczyszczonej (bo i tak jest potrzebna do szorowania kuchni i łazienki) i pół kilograma ksylitolu (ten akurat specjalnie do pasty kupiłam), to wymieszanie składników jest kwestią kilku minut.
Przyzwyczajenia można zmieniać, prawda?
A jeśli interesuje Was temat zerośmieciowych szczoteczek do zębów, zapraszam tutaj.
Temat sody w paście ostatnio dyskutowałam z koleżanką od totalnie alternatywnego życia (wegetarianka, sama robi przetwory, preppers itd-generalnie buntowniczka i niezależna) i ona twierdzi, że soda jest totalnie niszczycielska jeśli chodzi o szkliwo. Jako zastępstwo poleca drobno zmielone zioła+ olej kokosowy virgin. Jak poradziła, tak zrobiłam i tęsknię to nieskazitelnej gładkości moich zębów z epoki sodowej.. Ale cóż, cenię swoje szkliwo więc wolałam nie ryzykować.
Rzeczywiście, z tą sodą coś jest „nie halo”. Po myciu tą pastą szczypie mnie język i nie mogę się pozbyć posmaku sody z ust. Albo zmniejszę jej ilość do minimum, albo spróbuję zastąpić solą himalajską lub ziołami, tak jak piszesz. Tylko ciekawi mnie, czy te zioła to suszone czy świeże mogą być?
Przechodziliśmy etap, kiedy mój dwulatek kompletnie odmawiał współpracy z pastą i szczoteczką. Szorowanie zębów na siłę nie wchodziło w grę, ale znalazłam sposób – rodzynki thompsona. Wyczytałam, że zawierają przeciwutleniacze i zabijają bakterię, które atakują szkliwo. Może znajdziesz dla nich miejsce w swojej recepturze? 🙂
Hej, Mamarak, faktycznie wyczytałam, że rodzynki zapobiegają próchnicy! Nigdy o tym wcześniej nie słyszałam, a tu jeszcze mąż mówi, że już dawno czytał w Science że rodzynki nie szkodzą zębom. Dawno czytał i nic nie powiedział! Ech, faceci 🙂 Tylko się zastanawiam jak je dodać do pasty? Może po prostu jeść? I ciekawe czy winogrona też mają takie właściwości?
Faktycznie ciekawe! Muszę poszperać na ten temat 🙂 A rodzynki chyba rzeczywiście najlepiej jeść – najprościej i najszybciej 🙂